Kościelny dzwon w Królowym Moście traci czysty ton. To znak, że zło czai się za progiem.
Ten dzwon na trwogę ostrzega też autorów kolejnej, trzeciej już po „U Pana Boga za piecem” i „U Pana Boga w ogródku”, opowieści o perypetiach bohaterów prowincjonalnego podlaskiego miasteczka Królowy Most, że ich inwencja już się wyczerpała. „U Pana Boga za piecem” wniósł w polskie kino popularne powiew świeżości zarówno w doborze tematu, jak i bohaterów. Jacek Bromski wykreował niezwykły, baśniowy świat, w którym rząd dusz sprawuje szanowany i lubiany przez parafian proboszcz, będący dla mieszkańców nie tylko przewodnikiem duchowym. Kiedy wymaga tego sytuacja, potrafi reagować szybko i zdecydowanie, by przeciwdziałać nadchodzącemu najczęściej z zewnątrz zagrożeniu. Nie pozbawiony drobnych słabości, jest ostoją tradycji i wartości, dzięki niemu życie w mieście płynie spokojnie. Jak u Pana Boga za piecem.
Popularność pierwszej części filmowego cyklu jest dowodem, że widzowie oczekują nie tylko dobrej rozrywki. To także świadectwo tęsknoty za autorytetem, który uosabia w sobie filmowy proboszcz. Bromski znalazł idealnego odtwórcę roli proboszcza w Krzysztofie Dziermie. Dzierma, z wykształcenia kompozytor, na co dzień konsultant muzyczny w Białostockim Teatrze Lalek, potrafił tchnąć w bajkowy świat filmu nutę autentyzmu. Tym razem do miasteczka przybywa instruktorka mająca przeszkolić policjantów w obsłudze komputerów. Do Królowego Mostu przyjeżdża także, po latach spędzonych w Ameryce, Staś Niemodko, który usiłuje odremontować porzucony kiedyś rodzinny dom. Wkrótce mają też odbyć się wybory.
Okazuje się, że obecny, niemający dotąd konkurencji burmistrz, będzie musiał zmierzyć się z miejscowym przedsiębiorcą, człowiekiem sukcesu. Obyty w świecie Niemodko, w Stanach Zjednoczonych sprzedawca samochodów, zostaje szefem jego sztabu wyborczego. Obaj kandydaci nie przebierają w środkach, by odnieść sukces. W bezlitosnej walce o fotel burmistrza bierze udział, na zlecenie przedsiębiorcy, nawet mafia zza miedzy. Na jej czele stoi Gruzin, 10 lat temu skutecznie wygnany z miasta.
„U Pana Boga za miedzą” przypomina raczej składankę zmontowaną z wieloodcinkowej telenoweli niż pełnometrażowy film fabularny. Ilość rozpoczętych, a następnie porzucanych i na nowo doklejanych wątków nie przechodzi, niestety, w jakość. Twórców opuściło też poczucie humoru, chyba że za taki uznamy prezentację obfitych biustów bohaterek z prowincji i ich niezwykłą miłosną aktywność. Na szczęście małżeńską. Nawet pastisz pojedynku z westernu „W samo południe” wypada żałośnie. Zresztą wszystko wydaje się w tej mało zabawnej komedii nie pierwszej świeżości, a całość, w której pobrzmiewają echa „Rancza” i „Plebanii”, sprawia wrażenie skleconej naprędce tanim kosztem produkcji.
***
U Pana Boga za miedzą, reż. Jacek Bromski, wyk.: Agnieszka Kotlarska, Grzegorz Heromiński, Krzysztof Dzierma, Andrzej Zaborski, Mieczysław Fiodorow, Polska 2009.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...