W historii Bollywoodu fascynująca jest nie tylko jej dynamika i wielowątkowość, ale i to, że mimo incydentów rodem z rubryk plotkarskich i kronik kryminalnych bombajscy reżyserzy byli autentycznie zafascynowani kinem.
W tym momencie nasz potencjalny odbiorca może wybrać jedną z dwóch możliwości. Pierwsza: zakończyć znajomość z bombajskim kinem. Skoro bowiem wszystkie filmy są takie same – i wszystkie przypominają „Niewolnicę Isaurę” albo „Modę na sukces” – to nie ma sensu bawić się w zgłębianie ich fenomenu. Człowiek i tak nie znajdzie dla siebie nic interesującego, a przy takiej liczbie obco brzmiących tytułów pogubi się po pięciu minutach. Opcja numer dwa: grać dalej.
Nowicjusz, w którym górę weźmie ciekawość poznawcza, dowiaduje się ze zdziwieniem, że w Bombaju powstają nie tylko romanse z muzyką i tańcem (choć tych, rzecz jasna, nie brakuje), ale także produkcje, które w ogóle do tej formuły nie pasują.
Trwają dwie godziny albo nawet półtorej.
Kolory są przygaszone, matowe, czasem wręcz szarobure.
Nie ma piosenek. Po prostu nie ma! I już.
Nikt nie tańczy. I nie ma dziewczyn w sari.
Przepych? Jaki przepych? Jest brud, brzydota i nędza.
Przemoc, okrucieństwo, brutalność. Ani śladu telenoweli.
Mężczyźni bez skrępowania całują się z kobietami. Z mężczyznami zresztą też.
Miłości nie ma. Ani w tytule, ani w fabule. W ogóle.
I co z tym fantem zrobić?
Większość stereotypów i uproszczeń dotyczących Bollywoodu nie ma odbicia w rzeczywistości. Początkujący widz ze zdziwieniem przekonuje się o tym, odkrywając kino społeczne, obyczajowe, gangsterskie, biograficzne… Poznaje też dorobek reżyserów i aktorów, których talent przewyższa nieraz umiejętności artystów z Ameryki czy Europy. Po czym w pewnym momencie z irytacją dochodzi do wniosku, że wszystko, co wyczytał lub usłyszał wcześniej o indyjskiej kinematografii, jest nieprawdą. I ma absolutną rację. Tylko co w takim razie jest prawdą?
Gdy już człowiek przejdzie poznawczą inicjację i dostąpi drugiego etapu wtajemniczenia, grozi mu wpadnięcie w pułapkę iluzorycznej wszechwiedzy. Zaczyna sobie wyobrażać: „Aaa, to już rozumiem, o co w tym całym Bollywoodzie chodzi!”. I nadal pozostaje w błędzie.
Nie da się w krótkim czasie ogarnąć dorobku twórczości filmowej z Bombaju. Widz siłą rzeczy wyrabia sobie opinie w zależności od tego, co akurat uda mu się obejrzeć. Jeden stwierdzi, że prawdziwy Bollywood to wyłącznie klasyka z Rajem Kapoorem, Dilipem Kumarem i Devem Anandem. Drugi da się pokroić za romantyczne historie z trzema Khanami: Shah Rukhem, Aamirem i Salmanem. Trzeci nie wyobraża sobie życia bez czarno-białych, depresyjnych dramatów Guru Dutta, czwarty najwyżej ceni warsztatową perfekcję Maniego Ratnama czy Rama Gopala Varmy, piąty zaś machnie ręką na pozostałych i ruszy oglądać zwariowane masala movies Manmohana Desai, najlepiej z Amitabhem Bachchanem.
Bollywood bardzo dzielnie opiera się wszelkim próbom szufladkowania, systematyzowania i etykietowania. Do jakiej kategorii przypisać produkcję, która jest jednocześnie komedią obyczajową, dramatem rodzinnym, thrillerem politycznym, filmem sensacyjnym i do tego zawiera piosenki? A jakby tego było mało, zamiast aktorów śpiewają wykonawcy z playbacku, często w innym języku niż ten, w którym toczą się dialogi. Włos siwieje, a potem jeży się ze zgrozy, gdy człowiek uświadamia sobie związane z tym implikacje – a przede wszystkim komplikacje. Rozum odmawia posłuszeństwa.
Nikt – wliczając w to autora niniejszych słów – nie wie na temat Bollywoodu WSZYSTKIEGO. Nie ma takiej możliwości. Zawsze znajdzie się jakiś film, którego się nie widziało, piosenka, której się nie słyszało, czy aktor, o którego istnieniu nie miało się pojęcia. To jest prawdziwa jaskinia bez dna; można spędzić pół życia na jej eksplorowaniu, a i tak w najmniej spodziewanej chwili natrafi się na zakątek, który ktoś zapomniał umieścić na mapie. Nie trzeba dodawać, że tego rodzaju niespodzianki bywają najbardziej ekscytujące. Cóż więc można zrobić?
Sporządzić – jeśli trzymamy się geograficznej metafory – w miarę wierny szkic terenu, z zaznaczeniem najważniejszych punktów i tras. Rzecz bowiem w tym, by przetrzeć często uczęszczane szlaki – innymi słowy, wskazać filmy należące do kanonu, wspomnieć o nurtach artystycznych kształtujących kinematografię w Bombaju – a zarazem dać innym podróżnikom margines swobody, jeśli chodzi o samodzielne poszukiwania. Nadmiar szczegółowości ze strony autora nie zawsze służy książce. Jak głosi anegdota, przekonał się o tym pewien biograf czeskiego kompozytora Bedřicha Smetany, który chciał w monumentalnym dziele zawrzeć absolutnie wszystkie aspekty życia wybitnego muzyka. Gdy się dowiedział, że ojciec Smetany był piwowarem, już w ósmym tomie biografii zakończył opisywać historię piwowarstwa w Czechach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.