Gdy dziesięć lat temu uśmiechnięte dzieciaki przekonywały, że „mały modli się najlepiej”, nikt nie spodziewał się sukcesu. 6 milionów sprzedanych płyt, piosenki przetłumaczone na kilka języków, ponad 500 koncertów.
Grupa stała się rozpoznawalna na kilometr. Zachwycały porywająca muzyka i „dobre, dobre, bardzo dobre” teksty. Ile osób próbowało już pisać dla dzieci, ale wychodziły z tego nudnawe morały i „smrodki dydaktyczne”? Tym razem piosenki o Panu Bogu przestały kojarzyć się z zawodzącą scholą wykonującą w czasie jasełek piosenkę opartą na trzech gitarowych chwytach. Pamiętam jak przed laty zadzwonił do mnie Janusz Kotarba. Zdecydował się właśnie na dystrybucję kompletnie nieznanego dziecięcego zespołu. To był strzał w ciemno. Kto by przypuszczał, że sprzedaż „A gugu” będzie muzycznym rekordem? Że niebawem posypią się nagrody: „Asy Empiku”, kilka „Fryderyków”…
Cicho, to nie ten zespół!
– Kto chce iść do nieba? – pytał ze sceny Robert Friedrich na jednym z setek koncertów. Las rąk. – A kto chce iść do nieba dzisiaj? Większość rąk chowa się. Dzieci z Arki Noego wybuchają śmiechem. Piosenki śpiewają wszystkie maluchy pod sceną. Najmniejsze siedzą na ramionach swoich zmordowanych, spoconych i poklejonych watą cukrową ojców. Na pocieszenie tatusiowie otrzymują płynącą ze sceny dewizę, że „mama to nie jest to samo, co tato”. – Pewnego razu zaczepił mnie jakiś tatuś i mówi do córeczki: „Poznajesz tego pana? Zaśpiewaj mu swoją ulubioną piosenkę”. Mówię, żeby nie męczył dziecka, ale on prosi, żebym posłuchał. I dziewczynka zaczyna śpiewać: „A wszystko to, bo ciebie kocham...”. Tatuś się zmieszał: „Cicho, cicho, to nie ten zespół”... – śmieje się Robert Friedrich.
– W naszym domu były najgorsze rozróby – wspomina jego najstarsza córka Majka. – Pamiętam próbę przed koncertem kolędowym. W jednym pokoju mieścił się cały zespół z dziećmi. Wtedy było u nas chyba ze czterdzieści osób. W pokoju, w którym stały dwa łóżka piętrowe, dostawiono trzy materace i na nich spało po sześcioro dzieci. Na łóżku piętrowym spało po troje, czworo dzieci na piętro! Zależnie od gabarytów. Dopasowywaliśmy się wzrostem. Mierzyliśmy się, kto ile ma od głowy do nóg. Wydawanie obiadów jak na stołówce. I wszystkie talerze w domu były brudne po jednym obiedzie. Pamiętam, że to było straszne dla mnie, jako najstarszej córki. Prowadziliśmy takie cygańskie życie. Lubiłam, jak w domu było pełno gości. – Nie poradziłbym sobie z żywiołem, jakim są dzieciaki, gdyby nie poligon, jaki przeszedłem z rockʼn’rollowcami – dopowiada Litza.
…gdy ciemno jest
– Kiedyś podzieliłam się z braćmi ze wspólnoty refleksją, że tak narzekam na życie, a przecież ono jest takie piękne – opowiada Majka. – Mówiłam, że przecież nie mam żadnego raka (nie wiedziałam wtedy, że jest już rozsiany po połowie organizmu!), a wkurzam się, że ciężko choruję, bo nie mogę wyleczyć głupiego kaszlu. Tydzień po rekolekcjach leżałam w szpitalu z guzem tak powiększonym, że koraliki, które miałam na szyi, musiałam ściągnąć. Zaraz po diagnozie, trafiłam już na onkologię, skąd wypuścili mnie dopiero po pierwszym cyklu chemioterapii. Najpierw był trudny moment. Wielki Tydzień. Strasznie się męczyłam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.