Zmian stylistyk, jakich przez ostatnie dwie dekady dokonywał Brett Anderson, nie zdoła pewnie zliczyć nikt. Na pytanie jak on to robi, że niemal wszystkie jego muzyczne metamorfozy można uznać za udane, też pewnie nie uda nam się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi.
Jako wokalista kultowej formacji Suede, Anderson wraz z jej gitarzystą, Bernardem Butlerem, zostali okrzyknięci w pierwszej połowie lat ’90 przez brytyjskie media, następcami Lennona i McCartneya.
Na dwóch pierwszych płytach grupy znalazło się miejsce na wysmakowane, alternatywne brzmienia, punk rockowe mocne uderzenie, a nawet na epickie kompozycje przypominające połączenie orkiestrowego stylu Gershwina z liniami melodycznymi rodem z klasycznych westernów (utwór "Still Life" się kłania).
Od trzeciej płyty – nagrywanej już bez Butlera - britpopowa przebojowość Suede zaczęła mieszać się z elektroniką, by w końcu na „A New Morning” z 2002 roku „wyhamować” przy oszczędnych, nieomal akustycznych brzmieniach. Po latach Anderson z Butlerem pod szyldem The Tears nagrali jeszcze jeden, dynamiczny, czy wręcz jazgotliwy album „Here Come the Tears”, po czym ich drogi artystyczne ponownie się rozeszły. Od tego czasu Brett Anderson postawił na karierę solową, a w nasze ręce trafia właśnie jego trzeci krążek, zatytułowany „Slow Attack”.
Charyzmatyczny frontman nagrał tym razem niezwykle spójną stylistycznie płytę, wcielając się w rolę barda, któremu po szaleństwach młodości najwyraźniej zamarzyło się wyciszenie. Tego zaś poszukuje w pięknych, balladowych kompozycjach, które zdominowały jego najnowszy album.
Raz Anderson serwuje nam urokliwą kołysankę „Scarecrows and Lilacs”, innym razem wysmakowaną kompozycję „Julian’s Eyes”, momentami przywodzącą na myśl poruszające, kabaretowe songi. Na płycie znalazło się nawet miejsce na „Wheatfields”, gdzie w tle usłyszeć możemy staroangielskie motywy, których koniecznie powinien posłuchać reżyser Ridley Scott. Wszak to utwór, który idealnie nadawałby się na ścieżkę dźwiękową jego najnowszego filmu o Robin Hoodzie, planowanego na przyszły rok.
Kiedyś ballady nagrywane przez Suede przepełniała paranoiczna psychodelia a la Radiohead. Dziś, Anderson w wersji solo, preferuje raczej melancholijne ukojenie i też chwała mu za to, bo „Slow Attack” to znakomity materiał, w który w długie, szare, jesienne wieczory warto się raz po raz, cierpliwie i uważnie wsłuchiwać. *** Brett Anderson "Slow Attack"; Warner Music; 2009.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.