Dziadek sprzedał krowę, żeby kupić tacie akordeon. Tata posłał syna do szkoły muzycznej. Syn poszedł do telewizji i wygrał "Mam talent".
Odkąd wygrał, nie może zaznać spokoju. Dziennikarze dzwonią bez przerwy. – Widzi pan, rozmawiamy chwilę, a już dziewięć nieodebranych połączeń – pokazuje swoją komórkę. Dla tak skromnego człowieka jak Marcin Wyrostek to niemały kłopot. – Dziwnie się czuję, kiedy robią mi zdjęcia, kręcą ze mną programy. Tu, w Akademii Muzycznej, byłem zawsze jednym z wielu, a tu nagle takie zamieszanie.
Akordeon odkurzony
Widzowie pokochali go za tę skromność. Ale przede wszystkim za muzykę. – Na odbiór mojej osoby na pewno miało wpływ zaskoczenie – twierdzi Marcin. – Akordeon najczęściej kojarzy się z weselem, graniem przy ognisku. Wiele osób nigdy nie słyszało klasyki granej na tym instrumencie. W Polsce nikt nie promuje takiej muzyki. TVP Kultura czy radiowa Dwójka to programy niszowe, dla wybranych. Od lat stara się więc sam docierać ze swoją pasją do innych: – Do tej pory robiłem to podczas audycji szkolnych dla dzieci i młodzieży, na małą skalę. Teraz udało mi się dotrzeć do szerszej publiczności.
Sygnały zainteresowania otrzymuję z całej Polski. Ostatnio na ulicy podszedł do mnie człowiek i mówi: „Właśnie wyciągnęliśmy z synem ze strychu dwa akordeony. Zaczynamy grać”. Jak tu się nie cieszyć? Cieszy się także wieloletni nauczyciel Marcina, prof. Joachim Pichura z Akademii Muzycznej w Katowicach. Pomagał mu w doborze repertuaru i kibicował podczas występu, wysyłając esemesy. Przyznaje jednak, że przed telewizorem trochę się denerwował: – To normalne, że pedagog, obserwując swojego studenta, przeżywa jego występ bardziej niż on sam. – Tego najbardziej się obawiałem: żeby nie zawieść profesora – mówi Marcin. – Przy występach były duże emocje i w półfinale zagrałem Bacha trochę za szybko. Mimo tych drobnych uchybień, profesor jest z Marcina dumny: – Robi to wszystko z pasją i pełnym poświęceniem. Dzięki niemu na pewno więcej ludzi zainteresuje się grą na akordeonie.
Miech, czyli dusza
Tradycje muzyczne były w rodzinie Marcina od dawna. – Dziadek sprzedał krowę, żeby kupić tacie akordeon – uśmiecha się muzyk. – Ciotki też mam rozśpiewane, więc rodzinne imprezy zawsze kojarzyły mi się z muzykowaniem. Mną pokierował tata. Zapisał mnie do szkoły muzycznej, ale już wcześniej, od zerówki, uczył mnie grać w domu. Marcin najpierw opanował podstawy akordeonu klawiszowego, ale po kilku latach przerzucił się na guzikowy. – Ma większe możliwości – twierdzi laureat „Mam talent”. – Więcej można objąć jedną ręką, zagrać w tym samym momencie odległe dźwięki. Mam nadzieję, że za 20–30 lat uda mi się ten instrument opanować – śmieje się.
W akordeonie najbardziej fascynuje go szeroka gama brzmień i możliwość ekspresji. Tę możliwość daje… miech. – To dusza instrumentu – wyjaśnia Marcin. – W rzeczywistości akordeon to instrument dęty, a nie klawiszowy. Klawiszem wybieram tylko to, co ma zabrzmieć, ale za to, jak ten mój wybór zabrzmi, odpowiada właśnie miech. Jak brzmiało, słyszeliśmy podczas telewizyjnych występów. Kiedy Marcin zaczął grać Bacha, wydawało się, że artysta ma w ręku zminiaturyzowane kościelne organy. – Pierwsze akordeony tworzyli właśnie budowniczowie organów – potwierdza tę intuicję muzyk. – Ale mimo wielkich możliwości, zastosowanie tego instrumentu jest stosunkowo wąskie. Wykorzystują go najczęściej zespoły folkowe, rzadziej spotyka się go w jazzie. Nie jest też składnikiem orkiestry symfonicznej.
Zaraża pasją
Czy zatem akordeonista może w ogóle znaleźć pracę? Choć wielu absolwentów tego kierunku rzuciło instrument i pracuje w zupełnie innych zawodach, Marcin na brak zajęć raczej nie narzeka. Jest zaangażowany w kilka projektów, gra m.in. z Tango Corazon Quintet i zespołem Joanny Słowińskiej. Marzy jednak o wydawaniu solowych płyt, zarówno z muzyką klasyczną, jak i rozrywkową. Jego codzienność wypełniają zajęcia, które prowadzi w Akademii Muzycznej w Katowicach. – Zaraża swoją pasją – twierdzi Patryk Walczak, student drugiego roku kompozycji i aranżacji na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. – W ten sposób mobilizuje do pracy, a nie przez jakieś kary. Jeśli nie przygotuję się do zajęć, to oczywiście da mi odczuć, że jest niezadowolony, ale nie wyżywa się psychicznie. Bo to ja wtedy tracę, nie on. Sam Marcin nieraz zarywał noce, żeby nauczyć się jakiegoś utworu. Teraz stara się zmieścić z tym do popołudnia, żeby z żoną Alicją mogli mieć też czas dla siebie nawzajem. Przyznaje jednak, że po zwycięstwie w „Mam talent” jest to trudne: – Prawie się nie widzimy, bo ciągle jestem w rozjazdach.
Sposób na życie
Oboje pochodzą z Jeleniej Góry. Małżeństwem są od dwóch lat, ale parą – od dziesięciu. Alicja wspomina, że na weselu mąż dał piękny koncert. W domu też czasem gra dla niej. – Żona miała kiedyś do czynienia z muzyką, ale teraz siedzi w „cyferkach” – mówi Marcin. – Może dzięki temu ma zdrowsze podejście do mojego grania niż czynni instrumentaliści, którzy wszystko analizują. Bardzo lubię grać dla dzieci, bo one reagują spontanicznie. Kiedy chcą, wybuchną śmiechem, zatańczą albo się zamyślą. Odbierają muzykę zmysłami, a nie intelektem. Muzyk dodaje, że dzięki wygranej łatwiej będzie im z żoną pomyśleć o własnych dzieciach:
– Mamy potencjał stabilizacyjny. Teraz musimy wspólnie pomyśleć, jak go wykorzystać. Jeszcze nie mieliśmy na to czasu. Może kupimy mieszkanie? Najbardziej palącą potrzebą jest jednak zakup nowego instrumentu, bo ten, na którym Marcin gra teraz, wystarcza raczej na poziom licealny. – Ma zbyt zgrzytliwy, „papierowy” dźwięk. Nie nadaje się do nagrywania w studiu – skarży się akordeonista. A minimum, które trzeba wydać na porządny akordeon, to 40 tysięcy złotych. – To robota ręczna, na zamówienie – wyjaśnia laureat. Cóż jednak zrobić, kiedy ma się taką pasję? – Dla mnie to nie jest zwykła praca – wyznaje Marcin Wyrostek. – Nie chodzę na występy jak do fabryki, żeby odrobić dniówkę. To mój sposób na życie: robić to, co się lubi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.