Żeby jakieś dobro mogło zaistnieć, rozwijać się i przynieść owoce, ludzie najpierw muszą się spotkać...
Przed dwoma laty do kancelarii w mojej parafii zgłosiła się para narzeczonych. Ona z mojej parafii, on z miasta na drugim krańcu Polski. Jak wy się poznaliście – zapytałem zdziwiony. Ich zaskoczyło pytanie, mnie odpowiedź. Na lokalnym czacie, proszę księdza proboszcza. Kiedyś zaczęliśmy ze sobą rozmawiać powoli odkrywaliśmy, że mamy podobne zainteresowania, łączą nas te same wartości, jesteśmy głęboko wierzący. Na końcu okazało się, że mieszkamy na tej samej ulicy. Pozostało tylko spotkać się w rzeczywistości realnej. Rozczarowania sobą nie przeżyliśmy. Wręcz przeciwnie. I tak to się zaczęło. Bez stania na balkonie i grania na puzonie. Szczęśliwi małżonkowie dziś są jeszcze bardziej szczęśliwymi rodzicami małego Adama i próbują odnaleźć się (chyba skutecznie) w nowej rzeczywistości za oceanem, gdzie otrzymali stypendium naukowe.
Cóż, nowe weszło w nasze życie nie pytając nawet o zgodę, zmieniło obyczaje i przyspieszyło rewolucję kulturową. Jeszcze nie tak dawno, bo przed dziewięciu laty, nie wyobrażałem sobie, że można napisać jakikolwiek wartościowy tekst, wpatrując się w ekran komputera. Musiała być biała karta papieru, stare biurko dębowe i solidne pióro. Potem było przepisywanie na rozklekotanej maszynie, by tak przygotowany tekst zanieść na pocztę i poleconym wysłać do właściwej redakcji. Nagle okazało się, że do maszyny nigdzie nie można dostać odpowiedniej taśmy, a redakcje coraz częściej zamiast papieru domagały się przesłanych pocztą elektroniczną plików. Denerwowali się sekretarze, gdy kazałem im przeliczać arkusze Worda na strony maszynopisu znormalizowanego. Nie było wyjścia. Miejsce nieskazitelnie białej kartki papieru musiał zająć komputer. Tym samym rewolucja kulturowa wkroczyła na plebanię.
Nawet się nie spostrzegłem kiedy poczciwy Compaq zmienił swoje pierwotne przeznaczenie, z nowoczesnej maszyny do pisania stając się narzędziem poznawania i komunikowania się ze światem. Przeszedłem tę samą drogę co większość internautów. Najpierw czat, potem forum, wreszcie wyprawa nad Bug, do sapieżyńskiego Kodnia, by tam po raz pierwszy spotkać się z ludźmi, z którymi do tej pory właściwie nie rozmawiało się, tylko wymieniało słowne komunikaty.
Spotkanie. Słowo – klucz. Ksiądz Blachnicki mówił, że podstawowym charyzmatem oazy jest charyzmat spotkania. Żeby jakieś dobro mogło zaistnieć, rozwijać się i przynieść owoce, ludzie najpierw muszą się spotkać, by doświadczyć, że łączy ich jakiś cel, jakieś wspólne wartości. Internet nie jest oazą. Pewnie bardziej przypomina biblijną wieżę Babel. Co nie znaczy, że jest wyłącznie siedliskiem zła. Też może dopomóc w zaistnieniu jakiegoś dobra. Jest tylko jeden warunek. Prowadzi do spotkania.
Tak zwane portale społecznościowe mnożą się jak grzyby po deszczu. Ze statystyk wynika, że cieszą się większą popularnością niż tradycyjne serwisy informacyjne. Coraz częściej zastanawiam się ilu spośród tych milionów użytkowników spotkało się ze sobą w rzeczywistości realnej, podało sobie rękę na przywitanie, spojrzało w oczy, spróbowało nie tylko dyskutować ze sobą, ale także zrobić coś wspólnie. Jak Iwona i Kamil. Jak ci przemierzający całą Polskę, by przez kilka godzin pobyć ze sobą w Kodniu. Wystarczająco długo tkwię w tej rzeczywistości, by pozbyć się wszelkich złudzeń. Bez tego wielkiego, związanego z pokonaniem lęku wysiłku, by spotkać się ze sobą, Internet nigdy nie stanie się narzędziem budowania wspólnoty.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.