Żył teatrem i Bogiem

W wieku 90 lat, w Domu Aktora w Skolimowie, zmarł ks. Kazimierz Orzechowski. Po wojnie ukończył PWST w Łodzi. Zdolny aktor po latach został księdzem. Do końca życia oddany ludziom. Kochał aktorską brać i... bezdomnych. Kim był dla przyjaciół?

Jacek Bławut, reżyser, aktor, scenarzysta

Księdza Kazimierza poznałem, gdy w Skolimowie robiłem film „Jeszcze nie wieczór”. Grał tam oczywiście księdza. Spędziłem z nim wiele czasu. Był doskonałym aktorem, ze świetnym warsztatem, dobrą prezencją. Ale był też po prostu świetnym człowiekiem. O swoim powołaniu opowiadał prosto: „No wiesz, to przyszło z góry. Bóg spojrzał mi w serce i skończyła się kariera aktorska” – co nie było do końca prawdą, bo jako ksiądz też grał. Koledzy i koleżanki aktorzy bardzo go szanowali. Pamiętam taką anegdotę. Gdy Nina Andrycz miała przyjechać do Skolimowa, by tam zamieszkać, pytała, kto ją przywita. Chciała, by był to mężczyzna. Gdy przeczytano jej listę mieszkających tam aktorów, wybrała Kazia. „Tak. Kaziu może mnie przywitać” – zgodziła się. I ciekawostka: czarny kapelusz, w którym chodził na co dzień, otrzymał od kard. Stefana Wyszyńskiego. Niestety, nie powiedział mi, w jakich okolicznościach. To był człowiek pełen życia, otwarty, niejako wyprzedzał swoje czasy. A przy tym ludzki, zwykły. Nie żył w zaślepieniu.

Ewa Ziętek, aktorka

Gdy już byliśmy zaprzyjaźnieni, zaprosił mnie na rekolekcje, które prowadził w kościele św. Jakuba. Poszłam, żeby mu towarzyszyć – byłam pewna, że nikt nie przyjdzie. Zastałam kościół wypełniony młodymi ludźmi. Wszyscy słuchali, siedząc nawet na schodkach czy posadzce. Kaziu miał ogromny dar docierania do ludzi… Przyjmował wszystkich o każdej porze dnia i nocy. Popaprańcy i życiowi połamańcy, w tym ja, lgnęli do niego. Pamiętam, że kiedyś namawiał mnie na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Byłam bez grosza. Kazio przyniósł mi więc całą potrzebną kwotę i powiedział: „Oddasz, kiedy będziesz mogła. Jedźmy szybko, bo nie wiadomo jak będzie w przyszłym roku”. Pojechaliśmy w 2005 r. i faktycznie – rok później zaczęły się jego problemy ze zdrowiem. To była niezwykła podróż: w każdym miejscu witano go serdecznie słowami: „Padre Casimiro!”. Wszędzie czekała na nas Msza św.

To do ks. Kazimierza, po wielu latach nieobecności w Kościele, poszłam pierwszy raz do spowiedzi. To było w Wielki Piątek. Stało się to dzięki jego dobroci, miłości, delikatności, umiejętności słuchania. Mówił do mnie „Ewuchna”. Kochał teatr, lubił aktorów. Każdego traktował indywidualnie. Nigdy nie oceniał, raczej wysłuchiwał i nakierowywał. Lubił prowokować do myślenia. Pamiętam jego pytanie: „Kto miał większy grzech: czy ten, który się zaparł Jezusa, czy ten, który zdradził?”. Pamiętam też jego bardzo proste kazanie: „O co chodzi w tej Ewangelii? Chodzi o to, żeby w każdym widzieć Jezusa Chrystusa” – i tu Kaziu zrobił pauzę, a po chwili skończył: „Boże, Boże, jakie to trudne”… W Skolimowie zobaczyłam obrazek, który przywiózł z Turynu. Wyrwało mi się: „jaki ładny”. Natychmiast mi go ofiarował.

Niby wiedzieliśmy, że odchodzi. Chorował, był bardzo słaby. Mimo to jego śmierć jest dla nas wszystkich bardzo bolesna. Kazio był tak mocno związany ze środowiskiem aktorskim i ze Skolimowem…

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości