Współczesne awantury o krzyż w Warszawie to nic w porównaniu ze sporem, jaki wiedli ze sobą mieszkańcy dwóch podraciborskich wsi na przełomie XVIII i XIX stulecia. Przypominamy felieton M. Szołtyska z cyklu "Jo, Ślązok" o prawdziwej wojnie o... drewnianą figurę Zmartwychwstałego.
W Ewangelii wg św. Mateusza czytamy o problemie, jakiego Chrystus narobił świątynnym arcykapłanom w Jerozolimie. Bo przecież oni tak napracowali się, by doprowadzić do skazania niewinnego Chrystusa. A potem okazało się, że cała ta robota na nic, bo postawiona koło grobu straż doniosła im o Zmartwychwstałym.
Wówczas arcykapłani naradzili się, dali tym strażnikom sporo pieniędzy i nakazali: „Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go /…/”. I ponoć niektórzy jeszcze dzisiaj tak sądzą i nie wierzą w to zmartwychwstanie. Także w naszej kulturze ta rzekoma kradzież jest istotnym wątkiem z pogranicza wiary i niewiary. Natomiast kiedy słyszę lub czytam powyższy Mateuszowy fragment, to zaraz kojarzę to z pewnym śląskim wydarzeniem z okolic Raciborza.
Podraciborskie wsie znane były kiedyś z wielkanocnych procesji konnych. Tradycja to tak stara, że dzisiaj nikt już nie potrafi ustalić ani czasu, ani przyczyn jej powstania. Ludzie jeździli na przyozdobionych koniach czy wozach, ale istotą było obwożenie po polach figury zmartwychwstałego Chrystusa. Przypominało to trochę szukanie Chrystusa przez trzy Marie zmierzające do grobu. A może to echo pogańskiego jeszcze zwyczaju szukania wiosennego słońca?
W każdym razie tradycja była bardzo popularna, ale nie każda miejscowość miała drewnianą figurę Zmartwychwstałego, bo ona była bardzo droga. I tu się zaczyna nasza historia. Otóż prawdopodobnie na przełomie XVIII i XIX wieku mieszkańcy dwóch podraciborskich miejscowości – Pietrowic i okolicznego Kietrza – zakupili sobie taką drewnianą figurę Chrystusa „na spółkę”. Mieli ją używać w procesji na zmianę, raz Pietrowice, drugiego roku zaś Kietrz. Jakiś czas ta współpraca przebiegała dobrze, aż pewnego roku kietrzanie nie przekazali figurki pietrowiczanom.
Wybuchła wielka niezgoda i nienawiść. Wówczas pietrowiczanie wzięli sprawę we własne ręce i postanowili figurę Ponboczka wykraść. Kietrzanie oczywiście zorganizowali pościg, w czasie którego pietrowiczanin wiozący Zmartwychwstałego tak się rozpędził, że rozbił się o swój dom i zginął na miejscu. Figurce ani koniowi nic się nie stało.
Czy Ślązok wykradający ową figurę był złodziejem czy bohaterem? – zastanawiały się następne pokoleniapietrowiczan. A czyjego śmierć była karą za świętokradztwo? Jak było naprawdę? Czy odbierać ukradzione to grzech? Czy dzieje dopisały do tej historii dalszą część?
Może. Bo ukradziony Ponboczek pozostał do dzisiaj w Pietrowicach, a komuniści po wojnie wysiedlili kietrzan do Niemiec, a piotrowiczanie ocaleli na swej ziemi wraz z figurą. Wysiedlenia te były w roku 1945, a numer „45” ma dom, o który rozbił się wiozący ukradzioną figurę Ślązok. Na tym też domu przy ul. 1 Maja w Pietrowicach Wielkich do dziś umieszczona jest niezwykła figura. Przetrwała tam też tradycja wielkanocnych procesji konnych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...