Fred Rogers poruszał w swoich programach dla dzieci tematy uznawane przez inne stacje za zbyt drażliwe.
Nie wiem, czy „Cóż za piękny dzień” Marielle Heller, który w Stanach Zjednoczonych okazał się hitem, może liczyć w Polsce na podobny sukces frekwencyjny. Wszedł na nasze ekrany prawie bez reklamy, w przeciwieństwie na przykład do gloryfikowanych przez krytykę i obsypanych nagrodami „Jokera” i „Parasite”. O ile tamte filmy niosły pozbawione nadziei przesłanie typu „świat jest zły i nic z tym nie da się zrobić”, wzmocnione obrazami drastycznej przemocy, to obraz „Cóż za piękny dzień” przekonuje nas, że tak do końca nie jest. Tyle że wymaga to wysiłku i pracy, jeżeli można użyć zbanalizowanego wyrażenia „od podstaw”, czyli od dzieciństwa. W każdym z nas tkwi przecież coś z dziecka, o czym przekonuje się Lloyd Vogel, pierwszoplanowy bohater filmu Marielle Heller. Można powiedzieć, że film jest w pewnym sensie filmem dydaktycznym, co nie kojarzy się najlepiej, bo przecież dzisiaj najwyżej cenione są filmy, które przekraczają różnorodne tabu. Jeżeli nawet tak, to jest to dydaktyka na najwyższym poziomie, bo w czasie seansu nie daje się zauważyć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.