Paul Rusesabagina był zwykłym człowiekiem - spokojnym kierownikiem pewnego eleganckiego hotelu w Ruandzie. 6 kwietnia 1994 roku, tłum z maczetami w rękach zamienił się w motłoch bezwzględnych morderców i rozpoczął trwającą 100 dni rzeź, w której zginęło 800 000 niewinnych osób. Rusesabagina, wykazując się niewiarygodną wprost odwagą, ocalił ponad 1200 ludzkich istnień.
Owszem, kilka rzeczy działało na moją korzyść, ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Należałem do Hutu, ponieważ mój ojciec był z plemienia Hutu i to w pewnym stopniu chroniło mnie przed natychmiastową egzekucją. Ale przecież nie tylko Tutsi ginęli w masakrach. Spotykało to także tysiące umiarkowanie nastawionych Hutu, których podejrzewano o sympatyzowanie z „karaluchami”– Tutsi albo o udzielanie im pomocy. Byłem z pewnością jednym z owych wielbicieli „karaluchów”. Według standardów panującego wówczas szaleństwa byłem doskonałym kandydatem do tego, by skrócić mnie o głowę.
Inny pozorny atut: kierowałem luksusowym hotelem, który stanowił jedno z nielicznych miejsc chronionych – jak się wszystkim wydawało – przez wojsko. Ale istotną częścią poprzedniego zdania są słowa: ”jak się wydawało”. W początkowych dniach ludobójstwa Organizacja Narodów Zjednoczonych pozostawiła w naszym hotelu czterech żołnierzy – nieuzbrojeni przebywali u nas jako goście. Można to uznać za fakt symboliczny. Udało mi się też załatwić do ochrony pięciu policjantów z Kigali. Wiedziałem jednak, że ci ludzie są jak ściana z papierowej bibułki stojąca pomiędzy nami a rwącą powodzią.
Pamiętałem aż nazbyt dobrze, co wydarzyło się w Official Technical School w Kicukiro na przedmieściach Kigali, gdzie zebrało się prawie dwa tysiące przerażonych uchodźców. Zebrali się dlatego, że stacjonował tam niewielki oddział żołnierzy ONZ. Uchodźcy sądzili – i nie winię ich za to – że niebieskie hełmy ONZ uratują ich od maczet rozszalałego motłochu. Jednak po tym, jak wszyscy obcokrajowcy przebywający w Official Technical School zostali bezpiecznie załadowani do samolotów, belgijscy żołnierze także wyjechali, zostawiając za sobą tłum uchodźców błagających ich o ochronę, a nawet proszących o to, aby pozabijać ich strzałem w głowę, by nie musieli umierać od maczet. Rzeź zaczęła się dosłownie w kilka minut później. Byłoby zatem lepiej, gdyby żołnierze ONZ nigdy się tam nie pojawili, bo nikt wówczas nie uległby złudnemu poczuciu bezpieczeństwa. Nawet najmniejsza pogłoska o tym, że gdzieś jest bezpiecznie, okazywała się śmiertelna w skutkach dla tych, którzy stali po złej stronie podziałów rasowych. Gromadzili się bowiem wtedy w jednym miejscu i w ten sposób ich oprawcy jeszcze łatwiej mogli ich odnaleźć. Wiedziałem więc, że mój hotel może stać się miejscem jatki podobnym do tego, jakim okazała się tamta szkoła.
Kolejny mój atut był doprawdy dziwaczny. Otóż znałem wielu spośród architektów ludobójstwa, a nawet byłem z nimi zaprzyjaźniony. Stanowiło to niejako część mojej pracy. Byłem początkowo głównym kierownikiem hotelu o nazwie Diplomates, potem powierzono mi siostrzaną placówkę – pobliski hotel Mille Collines, gdzie miała miejsce większość wydarzeń opisanych w tej książce. Mille Collines w Kigali to było coś – tam właśnie przedstawiciele ruandyjskiej klasy rządzącej spotykali się z zachodnimi biznesmenami i dygnitarzami. Zanim rozpoczął się rozlew krwi, z większością tych ludzi zwykłem wychylać szklaneczkę, potem serwowałem im dokładki homarów i przypalałem papierosy. Znałem imiona ich żon i dzieci. Uzbierałem przez to spory rachunek zasług. Całe te oszczędności zużyłem, więcej – zapożyczyłem się nawet, podczas miesięcy ludobójstwa. W ocaleniu hotelu przed wielokrotnymi próbami ataku pomogła mi w szczególności moja dawna znajomość z generałem Augustinem Bizimungu. Lecz przecież sojusze się zmieniają, zwłaszcza w chaosie wojny, toteż wiedziałem, że moje zapasy trunków i własnych zasług wyczerpią się wreszcie kiedyś i będzie to chwila decydująca. Zanim upłynęło sto dni wysłano oddział żołnierzy, którzy mieli mnie zabić. Przeżyłem tylko dzięki dwóm dramatycznym kwadransom, podczas których desperacko przywołałem moje dawne zasługi.
Te atuty owszem, pomogły mi podczas fali ludobójstwa. Ale przecież nie można nimi wytłumaczyć wszystkiego.
Powiem wam, co było – jak sądzę – rzeczą najważniejszą.
Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy w pierwszym dniu rzezi wyszedłem z domu. Na ulicach zobaczyłem ludzi, których znałem od siedmiu lat, moich sąsiadów, którzy bywali u nas regularnie na niedzielnych grillach. Wszyscy oni nosili teraz wojskowe mundury rozdawane przez milicję. Wszyscy oni mieli w rękach maczety i próbowali wdzierać się do domów tych, którzy pochodzili z plemienia Tutsi, tych, którzy mieli krewnych z tego plemienia i tych, którzy odmówili przyłączenia się do żądnej krwi gromady.
Był tam zwłaszcza jeden człowiek, którego nazwę Peter, choć nie jest to jego prawdziwe imię. Był kierowcą ciężarówki, gdzieś około trzydziestki. Miał młodą żonę. Najlepszym słowem, jakim mogę go opisać jest amerykańskie określenie cool. Peter to taki cool guy – był miły w stosunku do dzieci, bardzo uprzejmy, trochę żartowniś, zawsze w dobrym humorze. Tamtego ranka zobaczyłem go w wojskowym mundurze, trzymającego w dłoni maczetę, która ociekała krwią. Zobaczyć coś takiego na własnym osiedlu, to jak spojrzeć w błękitne letnie niebo i widzieć, jak nagle całe purpurowieje. Świat wokół mnie oszalał.
Co było tego powodem? Odpowiedź jest bardzo prosta: słowa.
Rodzicom tych ludzi powtarzano na okrągło, że są brzydsi i głupsi niż Tutsi. Wmawiano im, że nigdy nie będą mieli powierzchowności tak pociągającej jak tamci, ani nie będą w stanie równie dobrze zajmować się sprawami kraju. Ta trucicielska strużka słów sączyła się po to, by utwierdzać władzę elity. Kiedy do władzy doszli Hutu, sami zaczęli używać nienawistnych słów, dając ujście zastarzałym resentymentom i wzniecając histerię przyczajoną gdzieś w ciemnym kącie serca.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...