Ten moment z dzieciństwa pamiętam dokładnie. Miałem około pięciu lat i nie chodziłem jeszcze do szkoły. Siedziałem na drewnianych schodach z sieni na góra, czyli na strych, i szkoliłem się w gwizdaniu.
Najpierw nauczyłem się gwizdać, wdychając powietrze do środka, a po kilku godzinach opanowałem już gwizdanie na wydechu. A sztuka gwizdania na wdechu i wydechu dawała wielkie możliwości wygwizdania wszystkich melodii i to bez przerwy na branie powietrza do płuc. To było jedno z moich pierwszych osiągnięć w dzieciństwie. Oczywiście pierwsze to było oduczenie się jscania w galoty, ale to już jest inna historia.
Sztuka gwizdania tak mi się od samego początku spodobała, że gwizdałem bez przerwy. Babcia z niemałym trudem się do tego przyzwyczaiła. Mówiła nawet, że choć ją gwizdanie denerwowało, to przynajmniej słyszy, że jestem na placu czy w ogrodzie i nie włóczę się po wsi. Pamiętam również, że jak gwizdałem, to babcia mi zawsze mówiła, że jestem jak ten sowizdrzoł. A gdy pytałem z ciekawości: Co to jest ten sowizdrzoł?, to babcia odpowiadała: Jak to, niy wiysz? Dyć sowizdrzoł to je tyn, co szoł i gwizdoł! No i tyle się zawsze dowiedziałem.
Ale lata leciały. W liceum moim ulubionym zajęciem była literatura staropolska! Czytałem ją nawet w oryginalnych zapisach, bo wtedy bardzo przypominała mi ona śląskie godanie - ale o tym opowiem kejnedy Natomiast pewnego dnia wpadła mi do rąk książka wydana przez Ossolineum.
Była to „Antologia literatury sowizdrzalskiej”. Wprawdzie to „A” w słowie „sowizdrzAlskiej” brzmiało mi głupkowato, tak samo jak „bąclAk” czy „krupniAk”, ale sprawa bardzo mnie zaciekawiła. I tam przeczytałem: „Literatura sowizdrzalska to literacka twórczość plebejskich humorystów z końca XVI i pierwszej połowy XVII wieku. Tworzona była przez buntowników ustosunkowanych krytycznie do panującego porządku, a pochodzących spoza warstw szlacheckich. Literatura ta programowo przeciwstawiała się twórczości oficjalnej, którą parodiowała i ośmieszała. Wyrażała sowizdrzalską postawę wobec świata widzianego na opak (…)”.
A dyć, pierona! - pomyślałem wtedy - przecież ten babciny gwizdający sowizdrzoł to echa staropolskich tradycji, które przetrwały w śląskiej kulturze. Niezwykłe!I tak zrozumiałem, dlaczego Ślązoki nie przepadają za gwizdaniem. A już gwizdanie w drodze do kościoła albo przy niedzieli było dla Ślązoków starej daty objawem chuligaństwa. Tak samo pewien stary górnik opowiadał, że gwizdanie na kopalniach był dawniej źle widziane.
Ponoć gwizdanie przywoływało złe duchy i nieszczęścia. Czy to echa pradawnych, pogańskich jeszcze religii? W każdym razie gwizdanie nie było dawniej na Śląsku obojętne moralnie! Potwierdził to też mój wujek, którego śląska dusza nie potrafiła zaakceptować nawet czajnika z gwizdkiem, żartobliwie nazywanego sowizdrzołym. A gdy słyszał, że się woda gotuje, to mówił do żony: Zaś tam jakiś pieron na ciebie gwizdo!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...