Czyli o rozdzieleniu tego, co duchowe i religijne, od tego, co świeckie i przyziemne. I nie tylko.
Z jednej strony, zwyczaj wykonywania muzyki sakralnej w salach koncertowych, zupełnie poza kontekstem kultycznym, funkcjonuje już długo. Została ona już dawno zawłaszczona przez tych, którzy z wiarą katolicką czy chrześcijańską nie mają nic wspólnego, i jest traktowana jako dziedzictwo kulturowe, zdatne do pokazywania niczym obrazy sakralne w muzeach. Z drugiej zaś – czymś zupełnie zwyczajnym i powszechnym, oficjalnie dozwolonym przez przepisy kościelne, jest wykonywanie muzyki sakralnej w kościołach na zasadzie ogólnodostępnych koncertów.
Mamy zatem trzy możliwe sytuacje:
Przypatrzmy się pierwszej.
Niedawno znalazłam w sieci zdjęcie sali Galerii Sztuki Średniowiecznej Muzeum Narodowego, urządzonej na kształt wnętrza kościoła. Wchodząc do takiego pomieszczenia, nie musimy klękać, bo nie ma tu Ciała Pańskiego. Ostatecznie nie musimy także zachowywać nabożnego milczenia, bo to tylko muzeum. Jednak malowidła i rzeźby tam zgromadzone zostały stworzone na użytek sakralny i kiedyś jednak służyły kultowi Bożemu w jakimś kościele. Tutaj zostały wykorzystane jako wyposażenie współczesnej świątyni sztuki.
Przyglądając się temu zdjęciu, zauważyłam podobieństwo tej sytuacji do koncertu muzyki sakralnej wykonywanego w sali koncertowej i doszłam do wniosku, że te ostatnie są dzisiejszymi świątyniami sztuki. Zwłaszcza w epoce romantyzmu kult sztuki stawał w jawnej konkurencji wobec religii, a sale koncertowe realnie konkurowały z kościołami o rząd dusz. Dziś, w dobie całkowitego rozejścia się dróg piękna i sztuki współczesnej, wyznawcy tej ostatniej stanowią już wąską grupę, składającą się raczej z samych specjalistów. Natomiast nadal wielu kompozytorów tworzy muzykę sakralną z przeznaczeniem nie do towarzyszenia liturgii, lecz właśnie wyłącznie do sal koncertowych. Zatem od początku założenie tych dzieł jest takie, że nie służą kultowi Boga, lecz raczej sztuki. Kompozytor przecież zdaje sobie sprawę, że jego dzieło nie nadaje się do wykonania podczas liturgii, bo albo jest za długie, albo przeładowane, albo zbyt subiektywne. Ta ostatnia cecha to również spadek po romantyzmie, który w centrum dzieła muzycznego postawił subiektywne doznania i emocje kompozytora.
Taką zupełnie nie-użytkową muzykę sakralną tworzy się oczywiście pod szczytnymi hasłami poszukiwania sacrum w świecie profanum, a kompozytorzy uważają się zapewne za wielkich konserwatystów ratujących pamięć o naszej tradycji i tożsamości. Czy jednak od takich koncertów przybędzie sacrum w świecie, czy kult w świątyniach będzie godniej sprawowany? To jakby twierdzić, że od samego mieszania łyżeczką herbata staje się słodsza! Koncert muzyki sakralnej może ewentualnie dać jakieś wyobrażenie o dawno utraconym skarbie jedności kultu i piękna, kiedy to wszystkie ludzkie władze mogły być jednakowo zaangażowane i scalone, a także uniesione ku Bogu w odpowiedzi na wezwanie: Sursum corda, i wzbudzić ewentualnie tęsknotę za tym.
O ile rozdzielenie tego, co duchowe, religijne, od tego, co świeckie i przyziemne, zaczęło się w kulturze wraz z przełomem nowożytnym (w średniowieczu w zasadzie ten rozdział nie istniał, np. forma dramatu liturgicznego była wkomponowana w liturgię i stanowiła jej integralną część), to jednak w muzyce ten podział na twórczość sakralną i świecką dokonał się znacznie później niż np. w teatrze. Barok jest epoką, w której funkcjonują formy muzyczne niebędące już integralną częścią liturgii (jak np. oratorium czy protestancki Geistliche Konzerte), jednak ich głównym celem jest rozbudzenie pobożności. Przedmiotem głębszych badań powinna być funkcja utworów religijnych w różnych epokach, wydaje się jednak, że zasadnicza zmiana w ich funkcjonowaniu nastąpiła w XIX w. Muzyce zaczęto wtedy nadawać niemalże religijny charakter i powoli przenoszono ją z kościołów do sal koncertowych. Od tego czasu dokonuje się oddzielenie funkcji kultycznej czy nawet pobożnościowej muzyki, która jest przynajmniej formalnie religijna, od jej roli czysto estetycznej. Pomysł koncertów muzyki sakralnej, czy to w salach koncertowych, czy w kościołach (poza liturgią), jest zatem wymysłem nowoczesności.
Drugi przypadek, który chciałabym rozważyć, to koncert muzyki świeckiej w kościele. Tu chyba sytuacja jest bardziej klarowna, nawet głos Kościoła jest w tej kwestii jasny. Instrukcja Kongregacji Kultu Bożego „O koncertach w kościołach” (5 listopada 1987 r.), stwierdza stanowczo, że niedopuszczalne jest pod żadnym pozorem organizowanie w kościele koncertu takiej muzyki:
Zasada, że kościół może być wykorzystywany do celów, które nie sprzeciwiają się świętości miejsca, stanowi kryterium pozwalające otwierać podwoje kościoła przed koncertami muzyki sakralnej lub religijnej bądź je zamykać przed muzyką innego rodzaju. Wszak najpiękniejsza nawet muzyka symfoniczna sama w sobie nie jest muzyką religijną. Takie określenie musi wyraźnie wynikać z pierwotnego przeznaczenia utworów muzycznych lub pieśni, a także z ich treści. Jest niezgodne z prawem wykonywanie w kościele muzyki, która nie zrodziła się z inspiracji religijnej i została skomponowana z myślą o określonych środowiskach świeckich, niezależnie od tego, czy jest to muzyka dawna, czy współczesna, czy stanowi dzieło reprezentujące najwyższy poziom, czy też posiada charakter sztuki ludowej. Jej wykonywanie oznaczałoby brak szacunku wobec świętości kościoła, a także samego utworu muzycznego, który nie powinien być wykonywany w niestosownym dla niego kontekście.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...