Czyli o rozdzieleniu tego, co duchowe i religijne, od tego, co świeckie i przyziemne. I nie tylko.
Dodajmy też to rozróżnienie, że czym innym jest zachwyt muzyką kościelną wykonywaną w liturgii, uczestniczymy bowiem wtedy w służbie Bożej na zasadzie współuczestnictwa wespół z aniołami – w niebieskiej liturgii, nawet jeśli z powodu naszej niedoskonałości nie w pełni zaangażowani wszystkimi władzami, to jednak oddajemy w ten sposób chwałę Bogu. Czym innym zaś jest wykonywanie tej samej, przepięknej muzyki poza liturgią, choć w Domu Bożym, która, nie da się tego ukryć, służy w tym momencie wyłącznie celom estetycznym, a przecież jej pierwotne przeznaczenie było znacznie głębsze. Cały skandal tej sytuacji leży w całkowitym pominięciu głównego Adresata tej muzyki i Głównego Gospodarza świątyni.
To oczywiście dramat i rozdarcie dzisiejszych katolików, którzy najczęściej nie mają możliwości słuchać tej muzyki podczas liturgii, bo z oczywistych powodów nie da się jej wtedy usłyszeć. Dlatego powtarzam: nie oskarżam nikogo.
Rozpatrując zjawisko koncertu muzyki sakralnej w kościele na zasadzie analogii z aktem małżeńskim, ale według tropu, który rozwija Fabrice Hadjadj, czyli w ramach demaskacji postępującego odcieleśnienia ludzkiej kultury, dojdziemy do wniosku, że jak akt małżeński w oderwaniu od swojego celu prokreacyjnego jest wyparciem cielesnych skutków tego aktu, a więc ogólnie cielesnej strony natury człowieka, tak muzyka kościelna w oderwaniu od swojej funkcji kultycznej i liturgicznej staje się również obrazem kultu odcieleśnionego. Oto liturgia bez swojego „przedmiotu”, bez swojego Ciała, czyli Ofiary, którą się przecież w niej spełnia. Podczas takiego aktu nie staliśmy się wcale Ciałem, bo ofiary nie było, a mimo to wszyscy wychodzimy z tego wydarzenia z poczuciem zaspokojenia „duchowego”.
Proszę nie gorszyć się tym przyrównaniem Eucharystii do aktu małżeńskiego, wszak mistycy mówią, że Ofiara Eucharystyczna jest jakby łożem małżeńskim, w którym dokonuje się największa tajemnica naszego zjednoczenia z Chrystusem; wszak w Eucharystii obcujemy z Nim cieleśnie!
Wracając więc do kwestii muzyki kościelnej i koncertów: co w tej sytuacji robić? Dobrym przykładem tego, w jakim kierunku powinny iść zmiany, jest wprowadzony w ostatnich latach na festiwalu Pieśń naszych korzeni w Jarosławiu zwyczaj uczestnictwa gwiazd festiwalowych w celebracjach w charakterze kantorów, organistów, chóru itd. W ten sposób organizatorzy odrobinę przesunęli punkt ciężkości z samych koncertów na liturgię. Formuła zaś festiwalu to oczywiście zupełnie inny problem. Jednak wszyscy ci, którzy zamierzają zorganizować koncert muzyki kościelnej w świątyni, powinni się najpierw zastanowić, czy nie lepiej by było znaleźć sposób na prawdziwą mszę czy nabożeństwo z tą samą piękną muzyką, której chciałoby się posłuchać na koncercie. Jeśli zaś nie pasuje ona do nowej Mszy np. z racji długości poszczególnych utworów – to postarać się o możliwość odprawienia Eucharystii w starszej formie rytu. Wtedy wszystko będzie na swoim miejscu.
Fragment książki „Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych”
Antonina Karpowicz-Zbińkowska – doktor nauk teologicznych, muzykolog. Publikowała m.in. w „Studia Theologica Varsaviensia” i we „Frondzie”. Na stałe współpracuje z redakcją „Christianitas”. Autorka książki „Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna”. Interesuje się filozoficznymi i teologicznymi pryncypiami muzyki, zwłaszcza w ujęciu autorów antycznych i wczesnochrześcijańskich.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...