Santa została pochowana z różańcem w dłoni, w czerwonej sukience. Za życia często chodziła w bieli, na znak tego, że jest oblubienicą Chrystusa. Czerwień miała symbolizować poświęcenie, z jakim za życia służyła innym.
„Bycie Maryją w świecie: chcę, by to była moja rola, moja tożsamość. Nieść Jezusa innym przez Maryję to najpiękniejsze zadanie, jakie dobry Ojciec chce mi powierzyć”. To zdanie zapisała w swoim dzienniku Santa Scorese jedna z bohaterek książki „Święte nie. Historie sześciu kobiet, które zginęły w obronie swojej godności”.
„Jeśli czekasz na karabinierów, to lepiej broń się sama” – fioletowy napis na murze odrysowano od szablonu. „Przeciwko maczystowskiej przemocy – feministyczna samoobrona” – głosi hasło wypisane na jednym z budynków. Santa Scorese mieszkała nieraz musiała chodzić tymi ulicami. To chyba jednak zbieg okoliczności, że napisy znalazły się akurat tutaj. Dawny dom rodziny Scorese nie stał się nigdy miejscem spotkań bojowniczek o równouprawnienie, zresztą autorki napisów miałyby problem z Santą. Z jednej strony zamordowana w wieku dwudziestu trzech lat dziewczyna jest uznawana za pierwszą w całym regionie Apulii śmiertelną ofiarę stalkingu, więc mówi się o niej na prawniczych konferencjach i podczas dyskusji o ochronie praw kobiet. Z drugiej strony feministkom trudno wziąć na sztandary dziewczynę, która w swoim dzienniku nieraz pisała, że za wzór życia stawia sobie Maryję.
Żyję w nietypowej sytuacji – pisała Santa Scorese do koleżanki imieniem Luisa. – Jest pewien mężczyzna, który chodzi za mną od czerwca i kilka tygodni temu mnie zaatakował[…]Nie mam niczego, co mogłoby go powstrzymać, choć zgłosiliśmy sprawę na komisariacie. Nie mogę sama chodzić po ulicach, bo pojawia się wszędzie. Mam tylko wiarę i swój dzienniczek. Nie wiem, jak się skończy ta historia, ale mogę cię zapewnić, że to prawdziwy koszmar.
Trzydziestoletni Giuseppe zaczepiał Santę, gdy szła do szkoły, jechała kolejką podmiejską albo wracała z kościoła. Kiedy ktoś z rodziny wybierał się na zakupy, znajdował później za wycieraczką samochodu list. Gdy dziewczyna w tajemnicy pojechała do odległej o blisko siedemset kilometrów Bolonii, by w zamknięciu odbyć ćwiczenia duchowe, mężczyzna skądś się o tym dowiedział, zdobył numer telefonu sióstr, u których przebywała, i wydzwaniał do niej. Giuseppe i tak czekał na miejscu. Ojciec, zawodowy policjant, zastanawiał się, czy nie są śledzeni w drodze, ale nigdy nie zauważył, by ktoś za nim jechał. Skąd Giuseppe znał każdy krok Santy? Nie wiadomo tego do dziś. Równie dziwne jest to, że nikt nie był w stanie go powstrzymać.
6 lutego 1989 roku, czyli w dniu urodzin Santy, Giuseppe po raz pierwszy fizycznie ją zaatakował. Szła do domu misjonarek w Bari, kiedy podszedł do niej i syknął: „Nie żyjesz!”. Rzucił dziewczynę na ziemię. Przerażona Santa bezskutecznie wzywała pomocy. Nikt nie przyszedł. „Wezwałam Jezusa, mówiąc Mu, że nie może na to pozwolić, i wezwałam Maryję” – pisała w dzienniczku jeszcze tego samego dnia. Udało się jej wyszarpnąć z rąk napastnika. Pobiegła do misjonarek i tam się schroniła. Nie rozumiem, dlaczego do tego doszło. Dlaczego, Jezu, pozwoliłeś na to? – czytamy w jej notatkach. – Próbowałam wyobrazić sobie Ciebie na krzyżu, rozważać Twoją mękę poprzez mój ból, ale nie potrafię. Żądasz ode mnie zbyt wiele! (…) Z drugiej strony musiałabym być ślepa, żeby nie przyznać, że dziś tam byłeś Ty i Maryja, Matka, nie zostawiła mnie nawet na sekundę.
15 marca 1991 roku. Wszyscy wspominali później, że dzień od początku był ponury. Wieczorem Santa uczestniczyła w katechezie w kościele parafialnym. Około godziny dwudziestej drugiej wyszła do domu. Przyjaciele chcieli ją odprowadzić, ale tym razem odmówiła. Czuła się pewnie, bo jechała pożyczonym od siostry samochodem. Zaparkowała przed domem w Palo del Colle. Zdążyła jeszcze wcisnąć guzik domofonu, po czym dostała pierwszy cios. Giuseppe, który czekał na nią przed wejściem, trafił ją nożem w plecy. Zaalarmowany ojciec zbiegł na dół, nie zabierając ze sobą służbowego pistoletu. Matka widziała zdarzenie z balkonu. Napastnik zadawał Sancie kolejne ciosy. Ranił ją trzynaście razy, między innymi w twarz i szyję. „Dajcie mi skończyć, chcę zabić też siebie!” – krzyczał. Kiedy udało się go odciągnąć, Santa była cała we krwi.
W sądzie przesłuchano ponad stu świadków. Zabójca nie wyrażał skruchy. Chełpił się tym, że – jak twierdził – dał Kościołowi męczennicę na wzór św. Marii Goretti. Tym razem trafił wreszcie do szpitala psychiatrycznego. Rygor nie był najwyraźniej zbyt surowy, bo w lipcu mężczyzna wysłał do rodziny Scorese list. „Drodzy państwo, wiem, że popełniłem błąd, zabijając Santę” – pisał. „Jednak powinniście byli zorientować się w sytuacji i zaspokoić moją wolę, ja nie byłem w stanie powiedzieć wam, że jestem gotów ją zabić, wy powinniście byli domyślić się tego po tym, jak bardzo byłem nią zainteresowany”.
Santa została pochowana z różańcem w dłoni, w czerwonej sukience. Za życia często chodziła w bieli, na znak tego, że jest oblubienicą Chrystusa. Czerwień miała symbolizować poświęcenie, z jakim za życia służyła innym.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...