Czyli „Pan Selfridge” spotyka „Brzydulę”. Bo jak inaczej, krótko, podsumować tę australijską produkcję z 2018 roku?
Oto pod koniec lat ’50, w pewnym domu towarowym w Sydney, swe praktyki rozpoczyna młoda dziewczyna imieniem Lisa (Angourie Rice). Nieco nieśmiała, nieco zaniedbana, za to niezwykle bystra i inteligentna.
Wystarczy więc kilka tygodni, by bardziej doświadczone ekspedientki wzięły ją w obroty i pomogły z brzydkiego kaczątka przeobrazić się w pięknego łabędzia. A przy okazji rozwiązały swoje własne problemy. Z mężem, z samotnością, z aklimatyzacją w Australii (bohaterka grana przez Julię Ormond wciela się tutaj w imigrantkę z Węgier).
To właśnie spotkanie z nią i jej mężem Stefanem (Vincent Perez) będzie dla Lisy kluczowym wydarzeniem. Dziewczyna otworzy się dzięki nim nie tylko na inną mentalność, kulturę, ale i na tzw. świat artystyczny. Dotąd żyła bowiem raczej pod kloszem. W mocno tradycyjnej rodzinie (mama – pani domu, ojciec – typ mocno patriarchalny). Tymczasem rewolucja kulturowa zaczyna przybierać na sile. I choć Australia to nie Ameryka, czy nawet Wielka Brytania, to jednak pewne zmiany, „pęknięcia”, zaczynają być widoczne także i tam. Co w finale przyznać będzie musiał sam ojciec dziewczyny, godząc się (z wielkim jednak zdumieniem i zaskoczeniem) na jej studia, których wszyscy wokół mu gratulują, choć on sam nadal nie wie po co jego córce wyższe wykształcenie…
Wyreżyserowane przez Bruce’a Beresforda „Ekspedientki” to film lekki, łatwy i przyjemny. Świetne zdjęcia, kostiumy (epoka!), bardzo dobre kreacje aktorskie. Coś nam to przypomina? Telewizyjnego „Pana Selfrifga”, wspomnianego na początku? Również. Ale przecież Beresford to człowiek, który w 1989 roku stworzył także pamiętny, oscarowy hit „Wożąc pannę Daisy”. I coś z tamtego nastroju, atmosfery, w „Ekspedientkach” także znajdziemy. Tym bardziej warto więc obejrzeć ten mało znany u nas film.
On-line jest dostępny w iTunes i Chili.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów