Zobacz piękno Beskidów i przeczytaj, jak Gustaw Morcinek opisywał je na łamach "Gościa Niedzielnego" w 1931 roku!
Na południowym krańcu Śląska rozsiadły się wdzięcznie Beskidy. Biegną wyniosłemi groniami od Klimczoka poprzez Stołów, Błatnią, obejdą źródliska Brennicy, rozbiegną się po obu stronach młodej Wisełki Stożkiem, Czantoryją i Równicą, potem zbiegną się na Baraniej, by w końcu łagodnym stokiem spłynąć w słoneczną dolinę Istebnej.
Kiedy stanąć na którymkolwiek szczycie i polecieć oczyma w dolinę, radość przewielka nasyci serce. Takiej urodziwej ziemi nie znajdzie człowiek na świecie. Mówią, że Pan Bóg uśmiechnął się, kiedy ją stwarzał. Dlatego też może ma ona dzisiaj to w sobie, że człowiek, zapatrzony w jej krasę wyzbywa się poniewoli na ową chwilę wszelkiego zła, co się w sercu zapląglo, bliżej Boga się wydaje i podobnym dziecku się staje.
Ziemia podbeskidza ma w sobie uśmiech młodej dziewczyny. I ciszę człowieka, który się modli. Bo cudna jest ona. Na przedprożu beskidowych groni na południowych stokach pierwszej wyniosłości, na Buczy, - to już chyba najcudniejsza. I dlatego też niedziwota, że akurat na niej wyroił się radosny ludek harcerski. Zbiegł się skądsiś z samych krańców Śląska, z obrębu zadymionych kretowisk ludzkich, z pod nieba zasnutego dymami, z poza drugiej strony Olzy, młody, jasny w oczach i sercach, a opalony na kolor wypieczonego chleba.
Międzyleśne polany popstrzyły się białemi namiotami wzdłuż pomyślanych zielonych ulic. W środku wyniósł się wysoko smukły maszt z opuszczoną chorągwią. Ujęty pod szczytem w naprężone, szeroko rozkroczone liny, do ziemi mocno przytroczone, chwieje swym czubem na słonecznym wietrze, a białoczerwone fałdy chorągwi płożą się u ziemi. Przyjdzie godzina, że wyfrunie na szczyt masztu, roztoczy się z klaskaniem, a ludek harcerski, uszeregowany, wyprężony na baczność, pozdrowi ją po swojemu: sercem i ustami.
Pod ciemną ścianą lasu pyszni sic wykwintny w swej prostocie i kształcie gmach harcerskiej szkoły instruktorskiej. Jeszcze wewnątrz nie gotowy, ale niezadługo, w kilku dniach zaledwie będzie wszystko, jak się patrzy. I meble, i światło elektryczne, i woda, i wszystko. Wyjdą z niej nowe zastępy instruktorów harcerskich, nabiorą w swoje zapalone głowy i serca najcudniejszej wiedzy pod słońcem, wiedzy o urodzie zawsze młodego życia, a potem pójdą z nią w tamte zadymione, szare doliny, by ją szczodrze a z należytym miarkunkiem rozsiewać.
Przedziwny to naród owi harcerze. Od wczesnego ranka do późnego wieczora, od chwili, kiedy rozczochraną czuprynę z pod koca wysunie - aż do chwili, kiedy po ogniskowej modlitwie wieczornej drogi do swego namiotu omackiem szuka, a co młodszy, czarnego szumu lasu się trwoży, - przez cały ten czas czary jakieś sprawują na buczynowej polanie. Opalone, rozśpiewane a ruchliwe, jak młode wewiórczęta, taplają się w zimnej Brennicy, parskając w niej, jak źrebaki, łamańce jakieś pod takt a zbiorowo czynią, srogie batalje z krzykiem wielkim urządzają przechytrzałe podchody, robinsonowe sztuki, szukania wiatru w polu, który zawsze znajdą, słuchania jak trawa rośnie, podpatrywania, co w owej trawie Piszczy - wszystkiego się uczą. Węzełki jakieś przemyślnie supłają, ziemniaki obierają pospólnie do pospólnego kotła, kocioł ów również pospólnie a z zapałem opróżniają, pokrzykując chóralnie, że "jeszcze mało!...", kpią z wszelkiej troski i mierziączki, koślawe, bo pijane radością litery w listach do matek i ojców gryzmolą, wieczorami przy ogniskach słuchają mądrych słów starszyzny, bajdy o Ondraszku i strzygoniu góreckim zmyślają, a niedzielę zaś Boga z modremi oczyma, miłościwie uśmiechniętego, wielkiem a nabożnem śpiewaniem chwalą i dziękują Mu za łaskę młodego życia i jasnego słonka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.