publikacja 25.08.2025 13:33
Był czas, że Olivier Stone demaskował w swoich filmach kolejne amerykańskie mity.
Szargał świętości, poruszał tematy, których się nie poruszało. Nie dotykało. W każdym razie nie w Hollywood.
Zabójstwo Kennedy’ego, wojna w Wietnamie, zysk za wszelką cenę na Wall Street, czy umiłowanie broni palnej i traktowanie tych, którzy jej używają (zwłaszcza zaś przestępców), jak idoli i gwiazd popkultury… - to tylko niektóre z „jego tematów”.
Kiedy więc w 1999 roku na ekran kin miał wejść najnowszy film Stone’a poświęcony arcyamerykańskiemu futbolowi amerykańskiemu, widzowie i krytycy byli ciekawi co też tym razem ujawni, obnaży bezkompromisowy reżyser-demaskator. Tymczasem nakręcony przez niego obraz, w którym aż roi się od gwiazd (w obsadzie m.in. Al Pacino, Cameron Diaz, czy Charlton Heston), to jednak zupełnie inne kino niż „Pluton”, „Urodzeni mordercy”, czy „JFK”.
Stone opowiada po prostu historię jednego z klubów występujących w lidze NFL. Konflikty między zawodnikami, dylematy trenera, zarząd, sponsorzy, media, kibice… I to już wszystko?
Ano wszystko. Ale jak to jest opowiedziane! Od jakich emocji tam kipi! Jak brawurowo zmontowany jest film (może nie tak teledyskowo, jak wspomniani już „Urodzenie mordercy”, ale bez wątpienia tempo i tu jest zawrotne. Bo podporządkowane mediom, które nakręcają, rozkręcają szaleństwo wokół tej, czy innej drużyny. Tego, czy tamtego zawodnika, który właśnie błysnął. Albo który fatalnie zawiódł.
A więc jednego umieszcza się na okładkach kolorowych magazynów, zaprasza do wzięcia udziału w prestiżowych talk-showach i najchętniej oglądanych programach sportowych, na drugim zaś nie zostawia suchej nitki. Stawia na nim krzyżyk i domaga decyzji (trenera, zarządu), że przecież to skandal, że ktoś taki jeszcze się w klubie pałęta. Że najwyższy czas zrobić z nim porządek. Pozbyć się go. Rozwiązać kontrakt itd. Itp.
Oczywiście za tydzień, czy dwa sytuacja może się zmienić o 180 stopni. Idol zacznie być gnębiony, a łamaga wynoszony pod niebiosa. Bo tak to działa. Bo cudowne zagranie, czy fatalny kiks w następnej kolejce rozgrywek to już przecież prehistoria, historia zaś pisze się na nowo.
Jeden wielki dom wariatów. Ale i spektakl. Show. A to Amerykanie, zwłaszcza zaś amerykańskie media, telewizje, potrafią robić jak mało kto na świecie.
I chyba właśnie o tym jest ten film, który równie dobrze mógłby być o wrestlingu, wyścigach NASCAR, nabożeństwach w protestanckich megakościołach, czy stadionowych koncertach gwiazd popu. Każde z tych wydarzeń sprzedawane, relacjonowane jest w podobny sposób.
Olivier Stone spróbował opowiedzieć o tym językiem kina i to mu się udało. Ja w każdym razie wracam do tego filmu chętnie. Regularnie. Więc jeśli go Państwo jeszcze nie widzieli albo widzieli dawno, dawno temu, to daję znać, że np. on-line jest dostępny obecnie w MEGOGO
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Filmy wszech czasów: Męska gra