publikacja 24.11.2025 08:26
Czyli o zjawisku, które zatacza coraz szersze kręgi. I niby wiemy to od lat, a jednak wciąż dajemy się zaskoczyć.
Przynajmniej ja się ostatnio dałem, gdy przymierzając się powoli do zakupu świątecznych prezentów, natknąłem się na jedną z książek, „poświęconą” kulturze VHS.
Poświęconą w cudzysłowie, bo tak naprawdę ta pozycja, której tytułu przez grzeczność wymieniać nie będę, okazała się być jedną wielką hucpą, ściemą i promocją przede wszystkim jej autorów, a nie tematu, któremu przecież miała być – ponoć - poświęcona.
Kolesie (przepraszam za to słowo, ale w tym przypadku naprawdę nie da się go nie użyć), główne pozują tam do zdjęć, na których robią głupie miny, trzymając przy tym kasety video.
W samym „tekście” „książki” też nie jest wcale lepiej. To przede wszystkim wspominki o filmach, które dziś równie dobrze można obejrzeć w telewizji lub na platformach streamingowych, a to że po raz pierwszy trafiły do nas dawno, dawno temu, na kasetach VHS, nie ma tu właściwie żadnego znaczenia. W każdym razie nie ma dla autorów, którzy raczej gadają se (to chyba najlepsze określenie) głównie o aktorach, przerywając co jakiś czas swoje gadu-gadu pauzami na… bekę i wyśmianie się.
Tak, tak. I takie kwiatki znajdziemy w tym „dziele”, które, zdaniem wydawcy, „wciąga jak przewijanie taśmy paluchem”.
Nie. Nie wciąga. Raczej irytuje, zdumiewa i szokuje. Że coś takiego w ogóle można wydać drukiem.
Ale z drugiej strony, czemu ja się dziwię. Albo to mało mamy na rynku książek kucharskich celebrytek, które w ogóle gotować nie potrafią. Oraz przewodników po egzotycznych miejscach i dalekich krainach facecików, którzy albo nigdy tam nie byli, a jeśli byli, to nie ruszali się z pięciogwiazdkowych hoteli, zaś „książkę” napisał za nich ktoś inny.
A jednak tego VHS-owego tematu szkoda. Bo czasy były to ciekawe, a i obcowanie z filmami zupełnie inne niż teraz. Do dziś pamiętam od kogo miałem pożyczoną tę, czy inną kasetę. Z kim lub u kogo oglądało się ten, czy tamten film.
Może zabrzmi to górnolotnie, ale naprawdę tworzyły się wtedy więzi, zawiązywały przyjaźnie. Czasem nawet takie na całe życie. A dziś?
Każdy siedzi wpatrzony w ekran swojej komórki i scrolluje ile wlezie tę nigdy niekończącą się masę rolek i filmików, które nie dają nam absolutnie nic prócz oczopląsu, uzależnienia i potwornego zmęczenia...
Influenceroza