Niemal dokładnie w 25 lat po swoim wyjeździe do Teksasu ks. Franciszek Kurzaj spotkał się z mieszkańcami rodzinnej parafii.
Księdzu towarzyszyli Sally Schaefer (z domu Sekuła), jej córka Barbara oraz wnuki: Maria, Isaac i Angelina. Sally Schaefer należy do czwartego pokolenia Ślązaków, którzy wyemigrowali do Teksasu na wezwanie ks. Leopolda Moczygemby w 1856 roku.
– Moi przodkowie przyszli z Jemielnicy, Dąbrówki, Boronowa – mówiła pani Sally pięknym śląskim językiem. – A wiecie, co jej wujek powiedział papieżowi Janowi Pawłowi II, jak ten odwiedził Teksas? Powiedział tak: „Ojcze Świnty, my sie tu nie modlimy. My tu rzykomy! – przypomniał ks. prałat Frank Kurzaj, zwany po prostu „father Frank”, który od 1989 roku przyjeżdża z grupami potomków śląskich emigrantów do Polski.
– Po to, żeby oni tu odnaleźli swoje korzenie, znaleźli groby swoich przodków i krewnych – tłumaczy sens takich wizyt ksiądz, który również zaprasza i gości w Teksasie zespoły artystyczne („Komes”, „Śląsk”), dziennikarzy, polityków i ludzi, dla których sprawa pamięci o Śląsku i mowy przechowanej przez półtora wieku w Ameryce jest ważna.
Ksiądz Kurzaj nie ustaje w staraniach o to, by ta sprawa istniała w świadomości opinii publicznej. Na przykład na ingres abp. Skworca w Katowicach przywiózł nowemu metropolicie górnośląskiemu teksański kapelusz, uprzednio dowiedziawszy się w kurii tarnowskiej, jaki rozmiar kapelusza jest potrzebny.
Liczbę potomków XIX-wiecznej emigracji śląskiej ocenia się na 200 tysięcy. Dziś w większości żyją w rozproszeniu, w wielokulturowym tyglu Ameryki.
– W San Antonio Msze św. odprawia się w 17 językach, a w Los Angeles w 70 – poinformował ks. Kurzaj, który od 4 lat jest proboszczem parafii św. Pawła w San Antonio. Sally Schaefer opowiedziała zgromadzonym kilka zabawnych i wzruszających historii z życia swojej rodziny i znajomych.
– Gorziy było, a kwolili – przypomniała zebranym stare powiedzenie i zaśpiewała dawną śląską śpiewkę. Ks. Kurzaj nie został w tyle i też zaśpiewał solo po śląsku.
Wzruszający i pouczający dla kilkudziesięciu przybyłych wieczór w sali konferencyjnej „Villa Vanilla” zorganizowało Towarzystwo Przyjaciół Sławięcic.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.