Cena wolności

„Wariat i zakonnica” na deskach Drugiej Strefy to spektakl niezwykły. Może raczej należałoby powiedzieć: Witkacy niezwykły. Bo ten jeden z najczęściej wystawianych dramaturgów 20-lecia międzywojennego był jednocześnie odczytywany opacznie, można nawet powiedzieć prymitywnie. Dlaczego? Myślę, że sam autor jest po części temu winien.

Nieprzystosowany do świata, w którym przyszło mu żyć, ukrywał pod maską skandalisty głęboki wewnętrzny dramat. W aurze sensacyjnych plotek gu­biliśmy autora niezwykle trafnych konkluzji na temat kondycji jednost­ki, bezsilnej wobec opresyjnego spo­łeczeństwa. W dodatku forma jego sztuk, operująca purnonsensem, wyzwalała w reżyserach niezdrową potrzebę spiętrzania groteskowych sytuacji, gubiącą po drodze sens utworu.

Po lekturze listów Witkacego zobaczyłam twórcę, który doznaje nieustannego bólu jednostki, znie­wolonej przez aparat przymusu, ja­kim jest system społeczny. Niestety, to przesłanie rzadko udawało mi się odnaleźć w teatrze. I oto zobaczyłam przedstawienie, na które czekałam latami. Przedstawienie, które arty­kułuje to, co w tekście autora jest jego istotą, wyciszone, czyste w intencji, z pozoru skromne, choć jednocześnie w niezwykłej scenograficznej opra­wie, łączącej nowoczesne techniki wizualne z tradycyjną formą ekspre­sji. Przedstawienie w pełni autorskie, bo Sylwester Biraga, dyrektor teatru

Druga Strefa, jest jednocześnie jego reżyserem, choreografem, sceno­grafem, a także autorem adaptacji. Za jego bowiem sprawą kilkuoso­bowa obsada sztuki została zredu­kowana do dwóch postaci: wariata i zakonnicy, którzy wcielają się w role pozostałych bohaterów. Ale nie tyl­ko to świadczy o niezwykłości przedstawienia.

Oto na scenie, w zamkniętej, wy­pełnionej jakby gęstą mgłą kapsule, potęgującej uczucie klaustrofobii, toczy się intymny dialog dwojga zagubionych ludzi. Dialog pełen tak intensywnego napięcia, że prze­chodzi ono na widownię, skupioną, zasłuchaną. Taki rodzaj napięcia, jaki nieczęsto zdarza się w teatrze świadczy o tym, że odbieramy dra­mat bohaterów w sposób bardzo osobisty. Że to uczucie zniewolenia jest metaforą sytuacji każdego z nas. Że każdy z nas doświadczył bezsilności wobec bezdusznego systemu, uruchomionego w majestacie prawa. Że czujemy się jak ludzie odbiegający od normy i zadajemy sobie pytanie, czy my też nie popadliśmy w obłęd.

Metody leczenia człowieka w isto­cie normalnego to wyraz tego, jak „społeczeństwo dba o to, byśmy się nie przestali męczyć przedwcześnie”. Jakże humanitarna tortura! Ale wol­ność jest możliwa. Tyle że osiąga się ją najwyższym kosztem – cierpieniem. A za jego sprawą – duchowego zmartwychwstania. W przedstawie­niu jest silnie wyeksponowana siła miłości jako ucieczki przed formą opresji. Ale czy w ogóle ucieczka jest możliwa? Zakończenie spektaklu nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Bo przecież szpital jest symbolem świata, który wciąż zastawia na nas nieoczekiwane pułapki. Przyszło mi na myśl, z pozoru bez związku, stwierdzenie Józefa Piłsudskiego: „Gdy po śmierci stanę przed Bogiem, będę go prosił, aby nie przysyłał Pol­sce wielkich ludzi”. Z tymi zawsze jest kłopot. Na koniec muszę wymie­nić jeszcze autora świetnej muzyki, znakomicie potęgującej nastrój grozy – Marka Żurawskiego i oczywiście aktorów prowadzących sugestywnie ten intymny, wieloznaczny dialog, Beatę Bójko i Pawła Hajnosa.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości