Chyba wokół żadnego zespołu nie narosło przez lata tyle kontrowersji, co wokół grupy Black Sabbath.
Na okładce widzimy rycerza z mieczem (jakby pokazanego w kilku klatkach). I co to ma do tytułu płyty? Czy to paranoik? No, nie do końca. Płyta miała nosić tytuł War Pigs, ale ze względu na wojnę w Wietnamie „świnie wojny” nie spodobały się wytwórni i naprędce tytuł został zmieniony, za późno jednak było, by zmieniać okładkę.
Pierwsza kompozycja to właśnie War Pigs. Długi, złożony utwór, który ma w sobie wiele, z ówczesnego ducha czasów. Tony Iommi gra tu znakomite partie. War Pigs to zarówno świetne riffy, jak i wspaniałe przejścia i solówki w ewidentnie mrocznym klimacie. Sekunduje mu dzielnie sekcja rytmiczna, a i Ozzy dokłada niezapomnianą partię wokalną. Również tekst zwraca uwagę. Działania wojenne przyrównane tu są do czarnej mszy. Utwór jest jednoznacznie pacyfistyczny i pobudza do refleksji.
Po tych poważnych tematach następuje bezdyskusyjnie największy przebój Sabbsów – Paranoid. Tytułowa kompozycja to riff, który zapada na zawsze w pamięć, szybkie tempo, „brudna” solówka gitary. Tekst tu jest też dużo bardziej optymistyczny, mówi o potrzebie zmian. Po tych wzruszeniach pora na odpoczynek.
Oniryczny Planet Caravan prowadzony jest przez hipnotyczne partie perkusji Warda i… fletu, na którym zagrał Iommi. Wokal Ozzy’ego jest tu dodatkowo zniekształcony, co zwiększa „nierealny” efekt. Tekst utworu zahacza o tematykę science-fiction, opowiadając o gwiezdnej podróży. Następny utwór to też science-fiction ale kalibru cięższego. Bohater utworu chce czynić dobro, ale nie zostaje zrozumiany i jego supermoce niestety kieruje przeciwko ludzkości. To oczywiście słynny Iron Man z kolejnym nieśmiertelnym riffem (jak to możliwe, by na jednej płycie było aż tyle niezapomnianych momentów?), kompozycja absolutnie ponadczasowa.
Electric Funeral to szybsze wstawki, obok wolnych fragmentów, z nieco rozlazłym śpiewem Osbourne’a. Hand of Doom to długa kompozycja, również mogąca spokojnie zaliczać się do heavy metalu (choć wówczas jeszcze się taką terminologią nie posługiwano). Jest tu jakieś echo Heartbreakera Led Zeppelin.
Rat Salad to głównie popisy Warda, ale w zasadzie jest to najmniej porywający fragment płyty. Na koniec muzycy serwują nam kolejny smakowity kąsek – przebojowe (ale i wielowątkowe) Faires Wears Boots z jedynym na płycie tekstem Ozzy’ego Osbourne’a to żartobliwa opowieść o skinheadach (to oni ukryci są pod określeniem „wróżki w glanach”, zresztą te „wróżki” to raczej slangowe określenie nieco zniewieściałych panów), którzy swego czasu spuścili wokaliście tęgie lanie.
Ozzy, osoba niezbyt silna i często dostająca w dzieciństwie baty, zemścił się więc w bardziej wyrafinowany sposób – obśmiał tą niezbyt sympatyczną subkulturę w piosence. Tak kończy się ten przełomowy album, nagrany przez czwórkę nieodrodnych synów klasy robotniczej z przedmieść Birmingham.
Sukces uskrzydlił zespół. Następna płyta Master of Reality stanowi dzieło tej samej klasy, co Paranoid, a następne – Vol. 4 i Sabbath Bloody Sabbath niewiele mu ustępują. Następne płyty (Sabotage, Technical Ecstasy i Never Say Die!) były już bardziej nierówne, po czym nastąpiła zmiana składu. Ozzy’ego zastąpił Ronnie James Dio, wokalista zupełnie innego typu – wybitny, z operowym głosem, z którym nagrali dwie płyty (w tym absolutnie wybitną Heaven and Hell), ale był to początek zmian, które później doprowadziły do tego, że Black Sabbath stał się właściwie grupą typu Tony Iommi plus muzycy towarzyszący. Niemniej ostatnio reaktywowali się w składzie oryginalnym i zobaczymy, co z tego wyniknie.
Osobiście z niecierpliwością czekam na płytowy efekt tej reanimacji – mam nadzieję, że nie skończy się, jak w roku 1995, kiedy to nagrali tylko dwa nowe utwory. Na razie jednak pozostaje się rozkoszować nieśmiertelnymi nagraniami z lat siedemdziesiątych.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.