Fragment książki Musaba Hasana Jusufa "Syn Hamasu".
Próbując opanować emocje, zapytałem na pozór od niechcenia:
– Co mu się stało? Chyba już gdzieś słyszałem to nazwisko.
– Nie wiedział, że jego pistolet jest naładowany, i strzelił sobie w głowę. Podobno jego mózg przykleił się do sufitu.
Zadzwoniłem do Loai.
– Pożegnaj się z Ahmadem Ghandurem, bo już nie żyje.
– Zabiłeś go?
– A dałeś mi broń? Nie, nie zabiłem go. Sam to zrobił. Już po nim.
Loai nie mógł uwierzyć.
– Zapewniam cię, że gość nie żyje. Właśnie jestem na jego pogrzebie.
(…)
Może moje życie nie było jeszcze wystarczająco skomplikowane, a może wydało mi się to wtedy dobrym pomysłem, w każdym razie w tym samym miesiącu rozpocząłem pracę w Amerykańskiej Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego USAID, w dziale pozyskiwania funduszy dla programu „Woda i instalacje sanitarne dla wsi”. Za tą biurokratyczną nomenklaturą krył się bardzo ważny i pożyteczny projekt. Ponieważ nie miałem dyplomu ukończenia studiów, zacząłem jako recepcjonista.
Jeden z chrześcijańskich znajomych z grupy biblijnej przedstawił mnie pewnemu amerykańskiemu dyrektorowi, który od razu mnie polubił i zaoferował tę pracę. Loai uznał, że będzie to świetna przykrywka dla mojej działalności. Otrzymałem identyfikator z pieczątką ambasady USA, który upoważniał mnie do swobodnego podróżowania między Izraelem a Palestyną. Poza tym posiadając dobrą pracę, nie musiałem obawiać się podejrzliwych pytań, skąd mam na wszystko pieniądze.
Ojciec bardzo pozytywnie podchodził do tego projektu i był wdzięczny Amerykanom za to, że doprowadzają wodę pitną i budują instalacje sanitarne na terenach wiejskich. Nie zapominał jednak, że to właśnie Amerykanie dostarczają Izraelowi broń, od której giną Palestyńczycy. Takie ambiwalentne uczucia wobec USA żywiła większość Arabów.
Cieszyłem się, że mogę uczestniczyć w największym projekcie w regionie finansowanym ze środków amerykańskich. Media zawsze chętnie podejmują temat niepodległości, odszkodowań czy podziału ziemi. Ale na Bliskim Wschodzie woda jest znacznie ważniejsza od ziemi. Ludzie walczyli o wodę już od czasów Abrahama, gdy jego słudzy kłócili się z pasterzami jego bratanka, Lota, o dostęp do studni. Głównym źródłem zaopatrzenia w wodę dla Izraela i Terytoriów Okupowanych jest Jezioro Galilejskie, zwane także Jeziorem Genezaret lub Jeziorem Tyberiadzkim. Jest to najniżej położony zbiornik słodkowodny na ziemi.
W biblijnej Ziemi Obiecanej woda zawsze stanowiła złożony problem. Jeśli chodzi o współczesny Izrael, sytuacja zmieniała się wraz z przesuwającymi się granicami państwa. Na przykład jednym ze skutków wojny sześciodniowej z 1967 roku było zajęcie przez Izrael Wzgórz Golan, które poprzednio należały do Syrii. Tym samym Izraelczycy przejęli kontrolę nad całym Jeziorem Galilejskim, nad rzeką Jordan oraz nad wszystkimi źródłami i strumieniami przepływającymi przez Jezioro Galilejskie. Łamiąc prawo międzynarodowe, Izrael przekierował wodę Jordanu z Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy do tak zwanego Narodowego Systemu Wodnego. System ten zapewnia izraelskim obywatelom i osadnikom dostęp do wody, która w ponad trzech czwartych pochodzi z warstw wodonośnych Zachodniego Brzegu. To tłumaczy, dlaczego Stany Zjednoczone wydały do tej pory setki milionów dolarów na kopanie studni i tworzenie niezależnych źródeł wody dla mojego narodu.
Zatrudnienie w USAID było dla mnie czymś więcej niż tylko przykrywką. Zaprzyjaźniłem się z ludźmi, z którymi tam pracowałem. Czułem, że jest w tym wszystkim Boży palec. USAID z zasady nie zatrudnia osób aktywnych politycznie, nie mówiąc już o synu człowieka, który prowadzi jedną z największych organizacji terrorystycznych. Z pewnych względów mój szef postanowił mnie jednak zatrzymać. Już wkrótce nadarzyła się okazja, żebym mógł się odwdzięczyć za życzliwe potraktowanie.
Ponieważ trwała intifada, władze amerykańskie pozwalały swoim obywatelom przebywać na terenie Zachodniego Brzegu wyłącznie w ciągu dnia i tylko w godzinach pracy. Wiązało się to jednak z koniecznością przejazdu przez niebezpieczne posterunki. W rzeczywistości byłoby dla Amerykanów bezpieczniej, gdyby mieszkali na Zachodnim Brzegu. Tymczasem każdego dnia zaliczali wiele punktów kontrolnych, pędząc ulicami w amerykańskich dżipach, które na domiar złego oznaczono żółtymi izraelskimi tablicami. A przeciętny Palestyńczyk nie odróżniał tych obcokrajowców, którzy przynosili nam pomoc, od tych, którzy przychodzili zabijać.
Gdy armia izraelska planowała niebezpieczną operację, zawsze ostrzegała pracowników USAID, żeby zdążyli się w porę ewakuować. Ale Szin Bet, jak przystało na tajną służbę, nie wydawała tego rodzaju ostrzeżeń. Na przykład kiedy otrzymywaliśmy informację o jakimś uciekinierze przedzierającym się z Dżeninu do Ram Allah, rozpoczynaliśmy operację bez zapowiedzi.
Ram Allah jest małym miastem. W trakcie operacji antyterrorystycznych oddziały sił bezpieczeństwa nacierały jednocześnie ze wszystkich stron. Ludzie barykadowali ulice, zastawiając je samochodami i ciężarówkami, palili opony. W powietrzu unosił się czarny, duszący dym. Uzbrojeni mężczyźni przebiegali skuleni między kolejnymi kryjówkami, strzelając do każdego, kto wszedł im w drogę. Młodzi chłopcy rzucali kamieniami. Dzieci płakały. Syreny karetek pogotowia zagłuszały krzyk kobiet i odgłosy wystrzałów.
Wkrótce po tym, jak zacząłem pracować dla USAID, Loai powiadomił mnie, że następnego dnia w Ram Allah zjawią się oddziały specjalne. Zadzwoniłem do mojego amerykańskiego kierownika i ostrzegłem go, żeby ani on, ani nikt z jego ludzi nie wybierali się tego dnia do miasta. Powiedziałem, że nie mogę zdradzić, skąd mam te informacje, ale poprosiłem, by mi zaufał. Tak też zrobił. Pewnie założył, że jako syn Hasana Jusufa mam swoje źródła w Hamasie.
Nazajutrz Ram Allah stanęło w ogniu. Po ulicach biegali bojownicy, którzy strzelali do wszystkiego, co się ruszało. Płonęły samochody, rozbijano witryny sklepów, które następnie plądrowali szabrownicy. Gdy mój szef obejrzał wiadomości, zadzwonił do mnie.
– Musab, bardzo cię proszę, informuj mnie, jeśli tylko dowiesz się, że znów szykuje się coś podobnego.
– Nie ma sprawy – odpowiedziałem. – Pod jednym warunkiem. Nie będzie pan zadawał pytań. Jeśli powiem, żebyście nie przyjeżdżali, po prostu zostańcie w domu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...