Klucz do świata

Mnogość literatury podróżniczej dostępnej w księgarniach pozwala wybrać taki sposób poznawania świata, który jest nam najbliższy.


Książki podróżnicze zalewają ostatnio półki księgarń. Jak wybrać tę najciekawszą? Jedni kierują się nazwiskiem znanego z telewizji autora, innych do zakupu przekonują barwne ilustracje. Poszukując czegoś dla siebie, warto jednak zwrócić uwagę na klucz, według którego podróżuje autor książki. Może stanie się on także naszym kluczem do świata?


Lotnisko jak kaplica


Leżą przede mną trzy świeże, pachnące jeszcze farbą drukarską, książki podróżnicze. Każda z nich na swój sposób fascynująca, choć każda zupełnie inna. Najpierw biorę do ręki tę, której autor podróżuje w sposób najbardziej dla mnie intrygujący. Szymon Hołownia w książce „Last minute. 24 h chrześcijaństwa na świecie” podąża śladami naszych współwyznawców, żyjących często w odległych zakątkach planety. Dociera na wyspę Guam w Mikronezji, stanowiącą zamorskie terytorium Stanów Zjednoczonych, by porozmawiać z księdzem komandorem US Navy i dowiedzieć się, że w amerykańskiej armii też można zostać świętym. Z kolei w buddyjskim Bhutanie jeden z kilkudziesięciu tamtejszych chrześcijan prosi dziennikarza o przesłanie nowego tłumaczenia Biblii. Wreszcie w miejscu owianym tajemnicą Hołownia spotyka się z Koptyjką Mariam, na którą w Egipcie wydano wyrok śmierci za porzucenie islamu. 
Wśród wielu myśli, które pojawiają się podczas tej lektury, jedna narzuca się najsilniej: nie jesteśmy pępkiem świata. A podróże Hołowni są bardzo potrzebne, by nam, czytelnikom, to ukazać.

Kiedy czyta się o ludziach poświęcających życie, by tłumaczyć Biblię na język, którym mówi zaledwie tysiąc osób z jednego plemienia w Papui-Nowej Gwinei, nagle maleją nasze polskie spory. Okazuje się, że silny puls chrześcijaństwa można często wyczuć w miejscach, których nigdy byśmy o to nie podejrzewali. 
Znakomite „Last minute” kończą rozważania na londyńskim
Heathrow – jednym z największych lotnisk świata. Hołownia pisze, że lotnisko to miejsce „najbardziej zgodne z istotą ziemskiej części ludzkiej egzystencji”. Tam człowiek jest w podróży, „w drodze, która prędzej czy później, po jednej albo dziesięciu przesiadkach zaprowadzi go przecież do domu”. Obserwacje powitań, pożegnań – prowadzą autora do wniosku, że porty lotnicze bywają szczególnym miejscem objawiania się miłości. „Bóg jest miłością, czy zatem lotniska za chwilę nie będą jednymi z niewielu kaplic, jakie jeszcze będziemy mieć?” – pyta Hołownia. Trzeba przyznać, że świetnie uchwycił metafizyczny niepokój towarzyszący każdemu, kto wyrusza w świat. 


Afryka niepoprawna


Gdy jedni szukają śladów swoich fascynacji po całym globie, inni opisują świat w mikroskali, zgłębiając przez większość życia tajemnice jednego kontynentu, regionu czy miasta. Tadeusz Biedzki od 20 lat jeździ po Afryce, zaglądając w miejsca, do których rzadko docierają europejscy dziennikarze. Może dlatego obraz Czarnego Lądu, przedstawiony w jego książce „Sen pod baobabem”, tak bardzo różni się od tego, który serwują nam lukrowane, politycznie poprawne przewodniki. U Biedzkiego nie ma „Afroafrykanów”, tylko Murzyni, nie ma też oskarżania wyłącznie białych o niszczenie cudownego kontynentu. Bo przecież sami mieszkańcy Afryki nie zawsze starają się, by docierające do nich zdobycze cywilizacji mądrze spożytkować. Dlatego obok pięknych, sympatycznych i niezwykle gościnnych ludzi, spotykamy w tej książce cwaniaków, handlarzy narkotyków i osoby, dla których „no problem” stało się główną dewizą życiową. Widać to chociażby na afrykańskich ulicach, gdzie przepisy ruchu drogowego zdają się nie obowiązywać. Przerażającą scenę notuje autor podczas podróży po Etiopii – tamtejszy kierowca mija pełną ludzi ciężarówkę, która przed chwilą spadła z mostu, a żądania europejskich pasażerów, by zatrzymać się i wezwać pogotowie, kwituje słowami: „Tutaj nie ma żadnego pogotowia (…) Jeśli do nich pójdziecie, uznają, że wypadek to wasza wina. Zabiją was. A w najlepszym przypadku zarazicie się AIDS. Połowa z nich ma wirusa HIV”. Co wobec tego proponuje kierowca? „Jedziemy dalej. Kto umrze, ten umrze, kto przeżyje, będzie żył. Tak już u nas jest”. 
Książka Tadeusza Biedzkiego jest tym cenniejsza, że opisuje miejsca, których próżno szukać w innych książkach podróżniczych czy przewodnikach. „Do Afryki Zachodniej mało kto podróżuje i nie opłaca się ich wydawać” – podkreśla autor. Biedzki nie korzysta z usług biur podróży, tylko podróżuje z plecakiem, a zamiast wynajmować pokój w drogim hotelu, woli żyć razem z miejscowymi. Dzięki temu Afryka widziana jego oczami ma więcej wymiarów niż ta z kolorowych albumów. Choć akurat pięknych fotografii w „Śnie pod baobabem” znajdziemy mnóstwo. Jedyne, czego brakuje, to mapy, które ułatwiłyby czytelnikowi osadzenie opisywanych zdarzeń w geograficznym kontekście.


Wiedziona instynktem


Autorka trzeciej z prezentowanych tu książek, przemierzając świat, też nawiązuje kontakt z miejscowymi, choć jej podróżowanie różni się zasadniczo od tego, które można znaleźć w pozostałych dwóch pozycjach. Przede wszystkim pozbawione jest planu. Spontaniczność – cecha niezwykle cenna w podróży – tu osiąga stopień trudny do zaakceptowania nawet przez wielu globtroterów. Rita Golden Gelman mówi o sobie, że jest „współczesną koczowniczką” – nie mieszka nigdzie na stałe, nigdy nie wie, gdzie znajdzie się za pół roku, a po świecie prowadzi ją… instynkt. To słowo zdaje się kluczowe dla tej książki, określa bowiem także życiową postawę autorki, często trudną do zaaprobowania. Choć Gelman próbuje dorobić ideologię do niektórych życiowych wyborów, mówiąc o swoich nowych narodzinach, odkrywaniu siebie i o prawdziwej wolności, trudno w jej dalekich podróżach nie dostrzec ucieczki przed problemami – zwłaszcza przed rozpadem rodziny, od którego zaczyna się ta historia. Dlatego zarówno tytuł tej pozycji: „Zawsze o tym marzyłam”, jak i podtytuł, nadany zapewne przez wydawcę: „Opowieść o kobiecie, która na krańcach świata odnalazła szczęście” – budzą moją głęboką nieufność. 
Nie znaczy to jednak, że książka Rity Golden Gelman nie jest wartościowa od strony poznawczej. Autorka przemierzyła w końcu tyle egzotycznych krajów i poznała tylu ciekawych ludzi, że jej opowieść musi fascynować. Dzięki niej poznajemy różnorodność życia, zaglądając zarówno do szałasów, jak i przepięknych pałaców. Czytając, chłonie się świat wszystkimi zmysłami – podziwiamy pejzaże Nowej Zelandii, czujemy zapach kadzidła na Bali i smaki owoców na meksykańskim targu. Tyle że drażni tu płytka duchowość – zwłaszcza fascynacja magicznymi obrzędami, w których Gelman także bierze udział. Tę książkę trzeba więc czytać ostrożnie, pamiętając, że piękno świata nie tylko uwodzi, ale czasem także zwodzi. 
Mnogość literatury podróżniczej dostępnej w księgarniach pozwala wybrać taki sposób poznawania świata, który jest nam najbliższy. Najważniejsze, by wyruszyć w świat – choćby tylko z książką w ręku. •

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Reklama

Reklama