"Siła przyzwyczajenia" Thomasa Bernharda, jak wszystkie teksty tego autora, ukrywa drugie dno.
Andrzej Karolak
Sztuka największego austriackiego dramaturga drugiej połowy XX wieku to komedia o cyrku, jakim staje się nasze życie, gdy zaczyna nim rządzić chora ambicja
Wydarzenia rozgrywane na oczach widzów stanowią niemal zawsze rodzaj metafory. „Siła przyzwyczajenia” ogranicza się do pokazania życia cyrkowców, nękanych ambicjami dyrektora (w tej roli Krzysztof Gosztyła), despoty, perfekcjonisty, dążącego do doskonałości sztuki, której poświęcił życie. W swojej pasji staje się tyranem.
Świat cyrku to temat atrakcyjny: młodzi adepci, Pogromca, Błazen, Żongler, poddają się owej morderczej tresurze. Ale stanowi to także pułapkę. Skupieni na barwnych kostiumach, na cyrkowych sztuczkach, na psychopatycznej osobowości Mistrza, gubimy z pola widzenia głębszy sens.
Bo czy nie powinniśmy sobie zadać pytania, dlaczego ci młodzi poddają się bez reszty owej dyscyplinie? Co stanowi ich motywację? Lęk przed bezrobociem czy miraż sławy, w którą tak naprawdę przestali już wierzyć? Czy ten zdziwaczały człowiek jest dla nich wciąż autorytetem, czy tylko potrafi umiejętnie ich zastraszać?
Nieoczekiwanie przywołujemy stały motyw twórczości Bernharda, jątrzącego sumienia swoich rodaków: jaka uwodzicielska siła sprawiła poddanie się indoktrynacji ideologii faszystowskiej? Zbyt odległe to skojarzenia? A może nie? Choć dosłownie odczytywany tekst nie prowadzi do podobnej konkluzji.
Spektakl grany jest sprawnie, zwłaszcza młodzi poddają się jego konwencji. Na uwagę zasługuje młodziutka studentka krakowskiej szkoły teatralnej, Magdalena Koleśnik.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...