Byłem, widziałem. Szlag od komerchy mnie nie trafił. Wyszło pięknie. Nie bez zastrzeżeń. Ale takie czasy. Trzecia Era Śródziemna niestety minęła bezpowrotnie…
Trzeba przyznać, że jedną z najlepiej odegranych ról jest tytułowa postać hobbita. Filmowy Baggins łączy w sobie wszystkie te cechy, w które wyposażył bohatera Tolkien. Jest wygodnicki, prosty, bezpośredni, bardzo lubi dobrze zjeść. Ma jednak wielkie, szlachetne serce, a kiedy sytuacja tego wymaga, budzi się w nim odwaga godna elfiego wojownika. Może nie potrafi posługiwać się mieczem, z pewnością jednak ma łeb na karku i rozum, który umie wykorzystać w odpowiednim czasie. Udowadnia to przynajmniej dwa razy. Po raz pierwszy, grając na zwłokę i zagadując trolle, które uwięziły cała kompanię. Dzięki temu wschodzi słońce i obrzydliwe potwory zamieniają się w kamień, a krasnoludy odzyskują wolność. Po raz drugi, gdy gubi się w podziemiach Gór Mglistych i spotyka poczwarę imieniem Gollum. Przypadkiem odnajduje też magiczny pierścień, utracony przez Golluma. Obaj bohaterowie rozpoczynają grę w zagadki. Jeżeli zwycięzcy Bilbo – Gollum wskaże mu wyjście z jaskiń. Jeśli hobbit przegra, Gollum będzie miał mięso na smaczną kolację. Scena gry w zagadki jest jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) momentem filmu. Spotykamy w nim Golluma, w którym budzą się resztki ludzkich odruchów i hobbita, któremu udaje się opanować własny strach i rozumnie toczyć pojedynek o swoje życie.
No i ten Gandalf. Mądry i poczciwy, a jednak potężny czarodziej. Ian Mc Kellen po raz kolejny nie zawiódł wcielając się w postać mędrca w szarym płaszczu. Może w jednej tylko scenie, w której Galadriela w mistycznym uniesieniu dotyka kosmyk jego włosów, trąciło tanim love story, na szczęście jednak czar szybko prysnął i na ekran wrócił prawdziwy Gandalf.
Jednym z najmocniejszych punktów filmu są wspaniałe krajobrazy. Niesamowite góry, zielone lasy, kwitnące Shire. Każdy, kto ma w sobie choć odrobinę wrażliwości na piękno, będzie nimi zachwycony. Nic dziwnego, że ekranizacje powieści Tolkiena ściągnęły do Nowej Zelandii (w której filmy były kręcone) tłumy turystów. Porywa również muzyka, w znacznej mierze oparta na znanych już utworach z soundtracka „Władcy Pierścieni”. Bardzo dynamiczne sceny walki sprawiają, że widz na pewno nie będzie się nudził podczas prawie trzygodzinnego seansu.
Wszystko to daje niezapomniany efekt, gdyby nie nagłe zakończenie. Akcja urywa się zaraz po tym, gdy kompania zostaje uratowana przez orły z Gór Mglistych. Jackson nie oparł się jednej z najpoważniejszych pokus: pokusie bicia kasy. Bo jak inaczej uzasadnić podzielenie adaptacji trzystustronicowej opowieści na trzy części? Z drugiej strony trudno się dziwić komercjalizacji. Jeśli ktoś wykłada na produkcję filmu grube miliony, to po to przecież, żeby na nim zarobić jeszcze większą kasę. Zresztą z komercją liczyłem się od początku. I dziś mogę „Hobbita” polecić każdemu. To były dla mnie trzy godziny wspaniałej przygody. Może i niektóre motywy trąciły komercją. Ale szlag mnie nie trafił. Bawiłem się świetnie. I przyznam, że jak na superprodukcję, to i tak wyszło wspaniale. Z rozmachem. Pięknie. Dosyć wiernie względem powieści, bez zbędnej przesady w fantazji reżysera. Nie mówię, że bez zastrzeżeń. Ale takie czasy. Trzecia i czwarta era Śródziemna niestety minęły bezpowrotnie…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...