W dialogach pełnych przekleństw pojawia się nieoczekiwanie wołanie do Boga.
Teatr Współczesny od paru już lat otwiera podwoje dla młodych ludzi. Przykładem ostatnia premiera na scenie Barak – „Zabójca” Aleksandra Mołczanowa.
To szansa dla młodych po pierwsze z powodu oryginalnej formy, po drugie – i to ważniejsze – ponieważ przynosi wizerunek współczesnej młodzieży. Nie tylko zagubionej, nie tylko błądzącej, ale – jak się okaże – także poszukującej: siebie i sensu życia.
Zderzenie z sytuacją, w jakiej się znaleźli, każe im zadać sobie fundamentalne pytania. W dialogach pełnych przekleństw – które tu jakoś nie rażą, bo są wynikiem emocjonalnych zmagań bohaterów – pojawia się nieoczekiwanie wołanie do Boga. Niemal dosłowne. Andriej rzuca mimochodem, że przecież Boga nie ma, ale za chwilę tego Boga prosi o znak, o łaskę, o pomoc.
Czeka i wierzy, że Bóg mu odpowie. I właściwie tak się dzieje.
Chłopak lekkomyślnie przegrywa w karty dużą sumę pieniędzy. Nie ma z czego jej oddać, jednak gdy otrzymuje szansę, nie chce z niej skorzystać. Bo ta szansa wiąże się z zatraceniem siebie, z zaprzedaniem się złu. Jeśli zabije człowieka, który winien jest znacznie więcej, jego dług zostanie umorzony.
Towarzyszką Andrieja i jednocześnie gwarantem wykonania zobowiązania jest dziewczyna zleceniodawcy zabójstwa. Ale Andriej zmienia marszrutę. Wierzy, że matka, której dawno nie widział, pożyczy mu pieniądze i uratuje syna. Właściwie jego duszę, choć Andriej nie zdradza jej prawdy.
Sztuka unika bezpośrednich dialogów, to raczej ciąg monologów, za sprawą których aktorzy odkrywają swoje emocje i budują relacje. Wciąga to widza równie mocno jak samych aktorów, nieprzyzwyczajonych do takiej formy scenicznej komunikacji.
Bardzo dobrze zagrali swoje role Kamila Kuboth jako Oksana i Mateusz Król jako Andriej. Ciepła jest kreacja Marii Mamony w roli Matki. Reżyseria Wojciech Urbański.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.