Motto spektaklu mogą stanowić słowa Camusa: „Nie oczekujcie na Sąd Ostateczny, on odbywa się każdego dnia”.
Małe miasteczko, mikrokosmos, niezmienny w swoich rytuałach, zmienia się pod wpływem przypadkowego pocałunku w groźny, niepokojący, zdolny obudzić śpiące demony, świat. Jak kamień rzucony bezmyślnie, który wywołuje lawinę.
Naczelnik stacji, aptekarz, karczmarz i jego córka odtąd nie zaznają spokoju. Jak wszyscy mieszkańcy tego miasteczka z bajki, w którym od lat, o tej samej porze przejeżdżający pociąg omiata reflektorem zapomniany przez Boga i ludzi skrawek ziemi. Ale pewnego dnia sygnalizacja zawodzi. Gasną reflektory, pozostają ofiary. Kto zawinił? Człowiek.
Rozpoczyna się piekło oskarżeń i zaprzeczeń. Pojawia problem winy niezawinionej i kary, którą bohaterowie wymierzą sami sobie. Manipulowany emocjami tłum żąda krwi. Jeszcze przed chwilą wzorzec rzetelności staje się ofiarą powszechnej agresji.
Pobrzmiewają tu echa rodzącego się faszyzmu, (sztuka napisana jest w 1936 r.). „Sąd ostateczny” to po części moralitet, suspens, psychodrama. Na naszych oczach bohaterowie ewoluują.
Subtelnie pokazuje to młodziutka Agnieszka Pawełkiewicz – Anna. Nie bezgrzeszna, a jednak niezdolna żyć z brzemieniem winy. Podobnie jak Łukasz Simlat, naczelnik stacji, najpierw irytująco kostyczny, potem poruszający swoim pragnieniem ekspiacji. Resztę przemyśleń przyniesie sam spektakl w Teatrze Studio, zderzający realizm z metafizyką.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.