To, co w sztuce "Cudotwórca" intryguje najbardziej, to tajemnica. Bo największą tajemnicą jest człowiek.
Andrzej Karolak
Główny bohater poświęcił życie na uzdrawianie
Nie potrafił jednak poradzić sobie ze swoimi problemami
Może dlatego irlandzki dramaturg Brian Friel, uważany za jednego z najwybitniejszych dramatopisarzy angielskojęzycznych XX wieku, nie udaje, że wie o człowieku wszystko, nie udaje nawet, że wie wszystko o swoich bohaterach.
Jego sztuka „Cudotwórca”, wystawiona w Teatrze Dramatycznym, pokazuje zapętlenie trojga ludzi, którzy o sobie nawzajem (a nawet o sobie samych) wiedzą niewiele. Ich emocje są zagadką, choć nade wszystko chcieliby tę zagadkę rozwiązać. To, co ich łączy, to miłość i nienawiść. Nie mogą bez siebie żyć, ale wciąż ranią się dotkliwie.
Główny bohater, Frank, ma dar uzdrawiania, ale dowód jego niezwykłej mocy widać raz na dziesięć przypadków. Kim więc jest?
To pytanie towarzyszy mu przez całe życie i, jak mówi Adam Ferency grający poruszająco tę postać: „Nie wiem, czy kiedykolwiek dowiem się, kim naprawdę jest mój bohater”. I to właśnie jest fascynujące. Bo czy sami do końca wiemy, kim jesteśmy?
Grace, kobieta Franka (w tej roli pełna ekspresji Marta Król), porzuciła dla niego wygodne życie. Kocha go, ale nie wie, czy ta miłość jest dla niego ciężarem, czy bezcennym darem. Wie, że jeśli go zabraknie, jej życie skończy się. Płaci za to wysoką cenę.
I wreszcie Teddy, impresario Franka (Andrzej Blumenfeld) – kocha ich oboje, ale nie jest w stanie im pomóc.
Każdy z nich opowiada swoją historię, która raz się splata, raz rozchodzi. To piękna, dramatyczna opowieść, widz błądzi w niej, podążając za światłem, które pojawia się i znika. Poetycki spektakl, przynoszący głęboką zadumę nad ludzkim losem.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.