Jak w typowej farsie: absurd goni absurd, tempo zapiera dech w piersiach, a widz śmieje się do łez.
Och-Teatr zaprasza widzów w szaloną podróż, w czasie której wszystko jest możliwe. A skoro wszystko jest możliwe, to nie ma sensu szukać sensu.
Tempo jest zawrotne, trzeba więc poddać się szalonej gonitwie. Bo jak to w farsie: nikt nie jest tym, za kogo się podaje, w telefonach odzywają się nie ci, do których się dzwoni, żony zamykane są na klucz, gdy sytuacja grozi katastrofą, a wszystko ratuje przyjaciel domu, właśnie wybierający się z ojcem do sanatorium.
Gdy jednak pojawia się SOS, czyli MAYDAY, inne sprawy przestają być ważne. A widz? Widz oczywiście śmieje się do łez, a jeszcze nie wie, jak zaskakujący czeka go finał.
Myliłby się ktoś, myśląc, że w farsie Raya Cooneya „Mayday 2” odnajdzie ciąg dalszy przygód londyńskiego taksówkarza Johna Smitha, bigamisty, który znalazłszy się w opałach, powróci na drogę cnoty. Tu bohaterami są młodzi, którzy poznali się i zakochali za sprawą internetu, a lekkomyślny ojciec, czyli właśnie John Smith, próbuje wszelkimi siłami uniemożliwić im spotkania i szczęśliwą przyszłość. Czyżby „mądry po szkodzie”?
Krystyna Janda, reżyser obu wersji „Mayday”, wydobyła z aktorów maksimum energii, jaka w nich drzemała. Słowem, wycisnęła z nich siódme poty. O pracy nad tym spektaklem mówi: „Chyba nigdy nie robiłam nic tak trudnego. Zagrać niemożliwe. Pokazać wiarygodnie największą bzdurę! Kocham to”. A więc jazda bez trzymanki.
Prócz szalonego taty, Rafała Rutkowskiego, misterną intrygę prowadzi koncertowo Artur Barciś. Zaskakująca nietypowym wizerunkiem Maria Seweryn błyskotliwie ewoluuje w tych roszadach, wdziękiem podbija publiczność Olga Sarzyńska w roli niewinnej nastolatki, no i bezkonkurencyjny Jerzy Łapiński – totalny dystrakt! Publiczność nagradza ten „dom wariatów” gromkimi brawami.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.