"Posprzątane" to sztuka, której nie można odczytywać dosłownie. Pod warstwą abstrakcyjnego humoru kryje się niewątpliwie drugie dno.
Najnowszą premierę w Teatrze Współczesnym „Posprzątane” trudno zaliczyć do konkretnego gatunku teatralnego. Bo jeśli odczytamy fabułę sztuki w warstwie realistycznej, to jest to sztuka o zawiłych relacjach rodzinnych, o miłości, śmierci, samotności.
Ale to tylko połowa prawdy. Wchodząc w tekst głębiej, okaże się, że to sztuka o skrywanych kompleksach, tęsknotach, pasjach, niespełnieniu. Nie bez racji więc teksty amerykańskiej dramatopisarki Sary Ruhl krytycy określają mianem realizmu magicznego. Ale to też nie cała prawda, choć specyficzny rodzaj abstrakcyjnego humoru pozbawia sztuki Sary Ruhl dosłowności.
Widza zaskakują... nieoczekiwane potrzeby głównej bohaterki, w tym owo tytułowe sprzątanie. Jak bowiem postrzegać pasję kobiety z wyższym wykształceniem do pedantycznego uładzania przestrzeni, w jakiej się porusza?
Virginia błaga brazylijską sprzątaczkę, by pozwoliła jej sprzątać mieszkanie swojej siostry, zapracowanej lekarki, bo jak mówi: „uwielbiam kurz, kurz nieustannie robi postępy, potem ja kurz usuwam i to jest postęp”. I cieszy się jak dziecko. Z kolei zatrudniona na etacie sprzątaczki Matilde nie znosi sprzątać. Ją pasjonuje dobry dowcip, który, jak mówi, oczyszcza wnętrze. „Jeśli przez tydzień się nie śmieję, czuję się brudna”. Jest przy tym przekonana, że nieżyjący rodzice, za którymi bardzo tęskni, w swoim raju śmieją się nieustannie.
Jeśli do tego dodamy miłość, która jest rodzajem przeznaczenia, nawet jeśli trzeba jej szukać całe życie, i śmierć, na którą bohaterka wyraża przyzwolenie, tekst daje widzom szerokie pole do interpretacji.
Z renomowanej obsady, bo to i Marta Lipińska, i Agnieszka Suchora, i Monika Kwiatkowska, widz niewątpliwie wybierze najbliższy mu rodzaj abstrakcyjnego dowcipu.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.