Ta eskapada nie mogła skończyć się sukcesem. Dlaczego trzy dziewczyny nie znalazły miłości i nie podbiły stolicy?
Niedawno przeczytałam, że „wszystko, co kiedyś było, trwa dalej – w innej formie jedynie”. Dobrze oddaje ono moim zdaniem problem przenoszenia na teatralną scenę scenariuszy filmów, które przed laty cieszyły się powodzeniem. Dotyczy to również spektaklu w Teatrze Powszechnym „Dziewczyny do wzięcia”. Film Janusza Kondratiuka, o takim samym tytule, zrealizowany w 1972 r. pokazuje marzenia trzech dziewcząt z prowincji o życiu w stolicy i jednocześnie brak złudzeń z tym związanych.
Siostry Prozorow w dramacie Czechowa idealizowały Moskwę. Na tej zasadzie „American Dream” zwiódł już niejedną prowincjonalną fantastkę. I to się dzieje nadal.
Trzy mieszkanki Sobolewa wybierają się do stolicy, by podbić wielki świat. Tekst sztuki operuje innymi realiami niż film, ale konsekwencje tej eskapady są takie same. Poznani przez internet mężczyźni, podobnie jak przybyłe do stolicy dziewczyny, udają kogoś, kim po prostu nie są. Justyna, fryzjerka, już wie, że lepiej brzmi słowo stylistka. Grażyna ze sklepu mięsnego pozuje na światową damę, tyle że opowiadaną historię Snowdena postrzega jako relację… z ostatniej śnieżycy. Mają zamiar oczarować, może nawet uwieść nowo poznanych partnerów, ale liczą też na otarcie się o świat celebrytów. A więc jeśli do teatru, to koniecznie na Żebrowskiego na „Szóste piętro”. Szczytem towarzyskiej przygody będzie poznanie prezentera pogody o ksywie Zubi.
Tekst sztuki jest dowcipny, publiczność co chwila wybucha salwami śmiechu, ale świadomość, że amatorki przygody wrócą do swojego szarego życia, skutecznie gasi ten dobry humor.
Reżyser Piotr Ratajczak zadbał o znakomitą oprawę muzyczną. Spektakl ma rytm, który sprawia, że wchodzimy z miejsca w wymyślony przez bohaterów świat. Także w kompleksy, jakie prezentują chłopcy-mężczyźni. Nieudacznicy z aspiracjami, których właściwe partnerki mogłyby dowartościować.
Mogłyby, gdyby były inne. Zamiast tego jest rozstanie, które przynosi obopólne rozczarowanie. Jedynie naiwna fryzjereczka uprawia do końca samooszustwo, przekonana, że krótkie sam na sam z Zubim zaowocuje uczuciem. Te same dziewczyny co w filmie sprzed lat, ogłupiane w dodatku wszechobecną reklamą, która tworzy kłamliwe miraże.
Bawimy się świetnie, ale wychodzimy z teatru z uczuciem goryczy.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.