publikacja 22.05.2015 05:15
600 lat historii. Gdański kościół św. Jakuba w swojej historii pełnił rolę szpitalnej świątyni, biblioteki, a nawet sali wystawienniczej. Po wojnie przejęli go kapucyni. Przywrócili funkcję sakralną i odbudowali duszpasterstwo.
Kiedy w 1409 roku przedstawiciele gdańskiej Gildii Szyprów występowali o pozwolenie na budowę szpitala zapewniającego posługę chorym marynarzom i ich rodzinom, miastem władał zakon krzyżacki. Szyprowie powoływali się wówczas na swoje męstwo podczas rozegranej w 1398 roku zwycięskiej dla zakonu bitwy morskiej z siłami Uni Kalmarskiej pod Gotlandią. Na zgodę Krzyżaków przyszło im jednak poczekać ponad rok, do klęski zakonu pod Grunwaldem.
– Wielki Mistrz Krzyżacki Henryk von Plauen daje im to miejsce z warunkiem, że mają się modlić po wsze czasy za Wielkiego Mistrza Ulricha von Jungingena, wszystkich rycerzy i braci zakonnych, którzy tam zginęli – wyjaśnia ks. dr Leszek Jażdżewski, historyk, autor książki o dziejach Kościoła na ziemi gdańskiej. Wraz ze szpitalem dla posługi duchowej miał powstać także i kościół, w którym pensjonariusze mogliby się modlić i korzystać z sakramentów.
– Zgodę na powstanie szpitala dawali Krzyżacy, ale decyzję na stworzenie duszpasterstwa musiał wydać biskup włocławski, w którego jurysdykcji znajdował się Gdańsk. Dlatego właśnie 18 marca 1415 roku to wikariusz generalny diecezji włocławskiej Ulrich konsekrował świątynię – dodaje ks. Jażdżewski. Posługę duszpasterską w kościele i szpitalu objęli wówczas kapłani diecezjalni. Co ciekawe, swoje duszpasterstwo mogli sprawować jedynie na terenie należącej do morskiej korporacji placówki.
Port dla starych i schorowanych
Doktor hab. Adam Szarszewski od wielu lat związany jest z kościołem św. Jakuba. – Przez kilkanaście lat, do końca studiów, byłem tam ministrantem. Brałem ślub w tym kościele. Na jego temat napisałem także swoją pierwszą rozprawę naukową, która ukazała się w formie monografii – wspomina. Adam Szarszewski na co dzień pracuje jako kierownik Zakładu Historii i Filozofii Nauk Medycznych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Z pasją opowiada o roli średniowiecznych szpitali.
Wiszący przed prezbiterium okręt przypomina historię kościoła i jego związki z Gildią Szyprów
zdjęcia ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość
Dodaje, że był to przede wszystkim przytułek, co wynikało z roli szpitala, jaką wykreowało chrześcijaństwo. Była ona równoznaczna z funkcją zakładu, którego zadaniem jest opieka nad osobami potrzebującymi. – Niektórzy spędzali tu kilkanaście do nawet 30 lat – dodaje.
– Z czasem szpital obejmował opieką nie tylko marynarzy, ale i pozostałych mieszkańców Gdańska. Ci ostatni czasem oddawali swe domy, aby móc dożywotnio korzystać z opieki i wyżywienia w szpitalu – opowiada ks. Leszek Jażdżewski. Dodaje, że zgromadzone w ten sposób dobra pomagały w sprawnym świadczeniu pomocy potrzebującym. Taka funkcja placówki utrzymała się do końca II wojny światowej.
– Od połowy XVI wieku był to kościół protestancki. Nawet wówczas, kiedy szpital pełnił swoją funkcję w obrębie dobroczynności protestanckiej, przetrwały charakterystyczne cechy udzielania świadczeń osobom potrzebującym. Zostało to utrzymane aż do 1945 roku – dodaje dr Szarszewski. Co ciekawe, jak podkreślają obaj historycy, był to pierwszy kościół na terenie Gdańska, w którym w XVI wieku Komunii św. udzielono wiernym pod dwiema postaciami. Było to znakiem przyjęcia protestanckiej doktryny.
Jeszcze w czasie wojny placówka pełniła rolę przytułku dla ludzi morza. Jednak po wkroczeniu do Gdańska Armii Czerwonej mający ponad 500-letnią historię szpital w ciągu kilku dni został unicestwiony.
– Zachowały się wpisy w księgach adresowych z 1942 roku. Znajdują się tam nazwiska pensjonariuszy. Są wśród nich wdowy po kapitanach, ludzie morza… Niestety, losy ostatnich pensjonariuszy pozostają nieznane – mówi dr Szarszewski.
– Kościół był otoczony podkową budynków szpitalnych. Ocalały tylko dwa. Jeden, XIX-wieczny, w którym obecnie jest klasztor. Drugi, XX-wieczny, jest obecnie budynkiem mieszkalnym. Pozostała infrastruktura uległa zniszczeniu. Spłonęła cała dokumentacja szpitala prowadzona od średniowiecza. W sumie kilkaset tomów akt – dodaje z żalem.
Oprócz dwóch szpitalnych budynków ocalał także kościół, który od lat pozbawiony był już sakralnej funkcji. Do 1905 roku w jego murach mieściła się biblioteka. Później gmach stał się salą wystawienniczą gdańskiej Izby Rzemiosł.
– Wnętrze kościoła podzielone było wówczas na trzy kondygnacje. Stały tam przeróżne maszyny, prezentowano najnowsze osiągnięcia sztuki inżynierskiej. Na najwyższym piętrze znajdowała się sala wykładowa – opowiada Szarszewski. W tym właśnie kształcie po wojnie placówkę przejęli kapucyni z prowincji krakowskiej, którzy wraz z repatriantami przybyli do Gdańska ze Lwowa. I choć pierwsze wzmianki o obecności kapucynów w mieście pochodzą z XVII wieku, dopiero wówczas zakon zagościł tu na dobre.
Naukowiec, podróżnicy i niezrealizowane plany
Pierwszym kapucynem, o którym wspominają gdańskie kroniki, był o. Walerian Magni. – To niezwykle ciekawy człowiek. Włoch, naukowiec. Został zaproszony przez króla Władysława IV do dysputy teologicznej na temat wiary – opowiada kapucyn, o. Krzysztof Czeczko. – Był to okres intensywnych sporów chrześcijan mieszkających na terenie Gdańska. Przebiegały one pomiędzy luteranami, kalwinistami i katolikami – wyjaśnia dr Szarszewski.
Jednym z adwersarzy o. Waleriana był posługujący w kościele Świętych Piotra i Pawła pastor Nigrinius. – Wkrótce po debacie wrócił do Kościoła katolickiego. Wówczas gdańscy rajcy postanowili ufundować dwie lokalizacje dla kapucynów. Niestety, nic z tego nie wyszło, bo kapucyni nie byli wówczas jeszcze na tyle mobilni – dodaje o. Czeczko.
– Kapucyni w Gdańsku pojawiali się też jako wędrowcy, ponieważ było to miasto portowe. Zachowała się także wzmianka o braciach, którzy przybywali tu wraz z ludźmi spławiającymi zboże z południa Polski do Gdańska – mówi dr Szarszewski. – W XVIII wieku miała powstać placówka kapucyńska przy kaplicy królewskiej, stanowiąca ośrodek zakonu. Pozostało to jednak tylko w planach – stwierdza ks. Jażdżewski. Zaznacza, że próby sprowadzenia kapucynów na Wybrzeże Gdańskie podjął też Józef Przebendowski, właściciel dóbr w Kolibkach. One także zakończyły się niepowodzeniem.