Masochistyczna gra niszczy bohaterów i nie przynosi ulgi.
Dlaczego sztuka „Kto się boi Virginii Woolf” stała się ikoną dramaturgii amerykańskiej? Bohaterowie rozczarowani życiem, niezdolni znaleźć pocieszenie w związkach, które obiecywały wieczną miłość, rozdrapują rany, nadaremnie upatrując ulgi. Nie przypadkiem w jednej z najgłośniejszych ekranizacji sztuki Albeego, w reżyserii Mike’a Nicolsa, główne role Marty i George’a grają Elisabeth Taylor i Richard Burton, a historia ich burzliwego związku pozwala sądzić, że jest to rodzaj psychodramy.
Na scenie Teatru Polonia w role te wcielili się Ewa Kasprzyk i Krzysztof Dracz. Ich młodych przyjaciół, których – jak się wydaje – zgorzkniała para zaraziła szybko toksycznym spojrzeniem na świat i na siebie nawzajem, grają Agnieszka Żulewska i Piotr Stramowski. Być może rozziew, jaki stanowią wyobrażenia o życiu i karierze na prestiżowej uczelni, powoduje rozgoryczenie, które musi znaleźć ujście. A któż może stać się adresatem tych frustracji, jeśli nie najbliższa osoba, którą najłatwiej obwinić o… wszystko.
O zawiedzione nadzieje, jakie pielęgnowaliśmy na własny temat, tworząc przy okazji projekcję świetlanej kariery partnera. To podświadomy rodzaj prowokacji, obsesyjne myśli o zdradzie, a jeśli do tego dochodzi dramat utraty dziecka, piekło rodzi się samo. Ta samonakręcająca się spirala win, domniemanych grzechów, buduje obraz rozbicia związku, którego – jak się wydaje – nie sposób już naprawić.
Jeśli jesteśmy w stanie identyfikować się z bohaterami w poczuciu przegranej, to już tylko krok do zrozumienia, dlaczego ta sztuka tak często pokazywana jest na scenach. Przeglądanie się w krzywym zwierciadle cudzych win, a może nawet dostrzeganie w tych rozbitych rysach naszych grymasów bólu pozwala siebie rozgrzeszyć. Ale czy na pewno?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.