Paul Verhoeven jest twórcą, który w Europie próbuje być artystą. W Hollywood daje rozrywkę. Jego najnowszy film -„Elle” - miał powstać za Oceanem, ale ostatecznie został zrealizowany we Francji.
Główna bohaterka jest szefową firmy produkującej gry. Zimna, wymagająca, forsuje swoje zdanie. W grach z potworami domaga się realizmu, choć ludzie je tworzący twierdzą, że tak naprawdę nie da się przez to w nie grać.
Jej dążenie do realności w fantastycznym świecie gier bierze się jednak z tego, że nie widzi prawdy w świecie ją otaczającym. Życie realne zdaje się oszustwem.
Zna udane małżeństwo, w którym mężczyzna zdradza jednak żonę. Wie o tym dobrze, bo to ona jest „tą trzecią”. Jej małżeństwo też było rodzajem oszustwa. W jednej ze scen przypominają sobie z mężem zasady – z kim mogli się zdradzać. Syn uważa, że jest ojcem dziecka swojej przyjaciółki, choć dziecko ma czarną skórę.
Sama Michelé ucieka od prawdy związanej ze swoim ojcem, który dokonał kiedyś rzezi na dzieciach (w jednej ze scen wspomina jak dużo zrobiła by ludzie nie widzieli w niej córki swojego ojca). Jej wizerunek jaki stworzyły wtedy media był fałszywy.
Prawdziwa jest przemoc, której doświadcza główna bohaterka. Zostaje napadnięta i zgwałcona we własnym domu. Prawdziwe są również okrutne żarty współpracowników na ten temat. Jednak sama sytuacja daje asumpt do fantazji. Sytuacja mogła przecież potoczyć się na tyle różnych sposobów.
Bohaterka szuka gwałciciela i znajduje go. Zaczyna prowadzić z nim grę. O tyle inną od tych, za tworzenie których odpowiada, że toczącą się w realnym świecie. Emocje jakie ta gra jej daje – podniecenie, pożądanie, satysfakcja - są również prawdziwe.
Oczywistym również dla Michelé jest fakt, że sytuacja jest niebezpieczna, ale sama gra jest pociągająca. Zaklęty krąg dałoby się łatwo przerwać, ale instynkt podpowiada by grę kontynuować.
Ujawniający się paradoks jest bardzo rzeczywisty. Właściwie może wyjaśnia taką popularność gier w dzisiejszym społeczeństwie. Żądamy coraz większego realizmu z grach, a życie traktujemy jako ciągłą grę.
Można to potraktować jako metaforę stanu kultury (dyskusja o kulturze współczesnej jest w filmie obecna choćby przez postać byłego męża głównej bohaterki – niespełnionego pisarza, który ma pomysł na grę). Wydaje mi się jednak, że nie należy tego wszystkie traktować bardzo poważnie. Reżyser zdaje się mieć dystans do opowiadanej historii. Wiele przytoczonych wątków i zawartych w filmie scen, ma charakter delikatnie, ale nieukrywanie żartobliwy.
Całość jest znakomicie zrealizowana, wciąga. Ma klimat bliski filmom Alferda Hitchcocka. A Isabelle Huppert jest wspaniała jako cyniczna do szpiku kości i zepsuta bussineswoman.
Zwracam jednak uwagę na jej ostatnią rozmowę z żoną sąsiada. Niejednego pewnie zmusi ona do zastanowienia czy to na pewno Michelé jest w opowiadanej historii „tą najgorszą”.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.