O tej książce się mówi. Na tych, którzy ją przeczytali zwykle robi wielkie wrażenie. Publikujemy przedmowę i jeden fragment zachęcając do lektury całości
- Chodź, pójdziemy do Jezusa.
Trafił na właściwą chwilę. Wreszcie poznam jego słynnego kumpla Jezusa. Może jest dozorcą w kościele?
Wchodzimy do kaplicy. Zupełna cisza. W półmroku dostrzegam około setki klęczących osób. Zatrzymuję się, zdumiony. Naprzeciw mnie jest wielki krzyż oświetlony przez reflektor. Rozpoznaję gościa wiszącego na krzyżu. Często go spotykałem na poboczu dróg, na wiejskich kalwariach. Długowłosy, półnagi bandyta drogowy, z obolałą twarzą, dziurą w piersi i gwoździami w rękach i nogach.
Pomyliłem się. Jezus nie jest portugalskim kumplem, ale tym, którego nazywają Chrystusem.
Jeszcze jedno zdziwienie. Ludzie nie patrzą na krzyż Jezusa znajdujący się na środku. Wszyscy są odwróceni w lewo. Mówię po cichu do Philippe'a:
- Oni są durni, patrzą w lewo, a Jezus jest z drugiej strony. Co im odbiło?
Za sobą słyszę syknięcia „ciiii...” Zaczynają mnie denerwować. Philippe szepce mi do ucha, wskazując palcem przedmiot w kształcie pozłacanego słońca, który znajduje się na białym stole:
- To Jezus, to ciało Jezusa, Święty Sakrament.
Gdyby był pełnosprawny, chcę powiedzieć - normalny,
powiedziałbym mu: „Przestań bredzić, robisz ze mnie balona, co ty opowiadasz?”.
Ale był dla mnie taki miły i cierpliwy, że wolę zmilczeć.
Nudzę się. Obracam głowę, obserwuję. Niektórzy z Arki pochylają się do ziemi, tak jak moi muzułmańscy przyjaciele, kiedy się modlą na budowie. Inni kucają z zamkniętymi oczami. Dziwne.
Patrzę na pozłacane słońce. Trudno mi uwierzyć, że są ludzie, którzy przemierzają całe kilometry, żeby spotkać się i nic nie mówić przed białym krążkiem, który nazywają Jezusem. Wyobraź sobie nocną knajpę bez muzyki i alkoholu, w której nikt się nie rusza! Hostie znam, jadłem całe setki jako chłopiec w kościele mojej dręczycielki-karmicielki. To tylko chleb. W dodatku nic nie rozumiem z ich pla, pla, pla. Święty Sakrament, monstrancja, tralala. Dla mnie to chińszczyzna. Albo łacina.
Ale ich twarze robią na mnie wrażenie. Niektóre rozjaśnia jakieś światło. Wszyscy są spokojni, pogodni. Mówię sobie: „Skoro oni potrafią dojrzeć w tym Jezusa, dlaczego nie ja ? Przecież nie jestem bardziej durny niż inni. Spróbuję. Przybiorę właściwą pozycję, no i już! Powinno się udać”.
Pochylam się i pochylam przez pięć minut, ale dalej nic nie widzę. Z pewnością czegoś nie zajarzyłem w instrukcji obsługi. Pewnie trzeba, najprzód zamknąć oczy... Spróbujmy. Zamykam... Pięć sekund, dziesięć, piętnaście... Dalej nic. Przecież nie spędzę nocy w ciemności! Otwieram. Nic się nie ruszyło. A mała biała hostia w słońcu dalej na mnie patrzy...
Zaczynam mieć kurcze w nogach, mam ochotę się ruszyć, kiedy jakiś facet ubrany w wielką białą suknię wstaje, bierze słońce i przenosi Jezusa za słup. Krzyczę:
- Zostaw go, nie miałem czasu go zobaczyć!
To prawda, mógłby w końcu uprzedzić! Facet w białej sukni odwraca się w moją stronę, sto osób patrzy na mnie, a ja mam nawet wrażenie, że Chrystus na krzyżu także na mnie patrzy. Wszyscy mają ten sam miły, rozbawiony wyraz twarzy. Pewnie sobie mówią: Jest tu niepełnosprawny bardziej niepełnosprawny od niepełnosprawnych!”. Gość w sukni chowa Jezusa do szafy pancernej i przekręca klucz.
To dziwne. Dlaczego zamyka go na cztery spusty? Dziwne, że go zamyka. Trzeba będzie mu pomóc uciec.
A co jeszcze dziwniejsze, zdaję sobie sprawę, że nazywam Jezusem ten niemal przezroczysty kawałek chleba... Dlaczego?
Wychodzimy z kościoła. Po raz pierwszy w tłumie nie szukam bójki. Anglik, którego wcześniej o mało co nie skopałem, podchodzi do mnie:
- Podobało ci się, bracie?
Ten baran znowu zaczyna. Odpowiadam:
- Tak, to dziwne. Bardzo dziwne. Nawet śmieszne...
Ale to chyba ja muszę być dla niego dziwny, bo nic nie mówi i sobie idzie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.