Wspaniałe płótnaimpresjonistów, fowistów, kubistów, znajdujące się w muzeach rosyjskich, zostały poukrywane, a przecież były dostępne. Dla upartych. Do tych upartych należałem. I oto ja, przybysz z Polski, mieszkaniec jednej z peryferyjnych dzielnic moskiewskiego imperium, stawałem wobec tych obrazów jak oniemiały. O impresjonizmie coś niecoś wiedziałem, coś tam na nędznych, jednobarwnych reprodukcjach oglądałem, lecz kolorysta Matisse mnie oszołomił.
Płaska kompozycja, silnie uproszczony i graniczący z deformacją rysunek pięciu nagich postaci, obrysowanych prostą linią. Tylko trzy kolory. Zielone wzgórze u stóp owych postaci. Szarobłękitne tło, które mogło być i niebem, i morzem zarazem. I na tym tle czerwone postacie w tanecznym ruchu. Ileż siły, witalności i radości zawierało to ogromne płótno, niemal czterometrowej długości, ponad dwuipółmetrowej szerokości. To było malarstwo zupełnie inne od tego, które dotąd oglądałem. Wrażenie kolosalne. Uwiedzenie od pierwszego wejrzenia. Tak samo kiedyś uwiódł mnie swoimi rzeźbami Henry Moore, którego prace pokazano nam w Warszawie. To był ten sam rodzaj miłości, podobny tej, która mnie ogarnęła, gdy zobaczyłem spektakle, reżyserowane przez mojego mistrza, Ludwika Réné, pokazywane w Dramatycznym, gdy inscenizował tam Brechta i Duerenmatta.
Jakiś czas po powrocie do Polski udało mi się nabyć dwa potężne albumy sztuki francuskiej ze zbiorów muzeów rosyjskich. Cena była więcej niż przystępna, a reprodukcje świetne. Gdy życie wokół mnie stawało dęba i piętrzyły się trudności, zda się nie do przeskoczenia, gdy przychodziła trudna do zwalczenia chandra, sięgałem do tych albumów i przeglądałem je godzinami.
Runęła wreszcie żelazna kurtyna,oddzielająca Polskę od krajów zachodniej Europy. Granice zostały otwarte, mogłem już wyjeżdżać i miałem to szczęście, że obrazy impresjonistów, fowistów i kubistów mogłem oglądać po wielekroć w najprzedniejszych europejskich muzeach. Lecz to pierwsze wrażenie pozostało najważniejsze. ”Miłość moja do ciebie była momentalna”, tej treści uczniowski liścik przechwycił kiedyś w szkolnej klasie mój stryj, gimnazjalny nauczyciel w śląskim Rybniku. Taka właśnie była moja miłość do Matisse’a. Momentalna.
Wydawało się, że nic mnie już nie spotka ze strony Matisse’a. Aż do pewnej wizyty w Prowansji. Zatrzymałem się wówczas na kempingu w Vence. Chciałem odwiedzić grób zmarłego w Vence Witolda Gombrowicza. Vence ma dobry klimat, łagodny, śródziemnomorski. Do życia, ale i do śmierci. Tu, daleko od swojego ojczystego kraju, zakończył życie nie tylko emigrant Gombrowicz. Również inny emigrant, sławny Marc Chagall, malarz nad malarze, poeta pędzla, twórca cudownych płócien, utrwalający na nich odeszły w niebyt żywot żydowskich miasteczek, których nie ma, do końca swojego życia rosyjski Żyd, gwiazda pierwszej wielkości błyszcząca na francuskim niebie.
W Vence jest jednak Chapelle du Rosaire. I jest w tej Kaplicy Różańcowej w klasztorze Sióstr Dominikanek dzieło Henri Matisse’a. Był rok 1950, gdy artysta ukończył tam swoje dzieło ostatnie i jednocześnie pierwsze dzieło religijne: zadziwiającą dekorację ścienną kaplicy. Mistrz miał już 81 lat. Patrząc na to dzieło, nie sposób nie myśleć o tym, jak długą drogę przebył od czasu, gdy na zamówienie rosyjskiego kolekcjonera malował swój barwny ”Taniec”! Malowidło w Vence poraża swoją prostotą. To już nie szaleństwo kolorów. To modlitwa starego człowieka u wrót do Wieczności. Na białym tle czarną kreską namalował to, co najważniejsze. Samą istotę rzeczy. Reszta jest milczeniem. Cztery lata później artysta już nie żył.
Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:
FilmLiteraturaMuzykaMalarstwoArchitekturaZjawiskaSylwetki