W 2006 r. z wielką pompą i z udziałem Prezydenta RP wręczano nagrody zwycięzcom konkursu na scenariusz filmu o powstaniu warszawskim. Film jednak nie powstał. Podobnie jak inne o wydarzeniach z naszej najnowszej historii.
Te filmy nie mogą być zrobione byle jak, za byle jakie pieniądze. To muszą być filmy zrealizowane z rozmachem – mówiła w czasie imprezy Agnieszka Odorowicz, szefowa Polskiego Instytutu Filmowego. Instytut może wspomóc budżet filmu maksymalnie kwotą 8 mln zł, dlatego zwrócił się o pomoc do instytucji państwowych, mających statutowe powinności w tym zakresie. Reakcja była błyskawiczna. Pomoc zadeklarowali Jarosław Sellin, wówczas sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Bronisław Wildstein, wtedy prezes zarządu TVP, a nawet Radosław Sikorski, ówczesny Minister Obrony Narodowej.
Sikorski zwrócił się do środowiska filmowego z sugestią realizacji filmu o Bitwie Warszawskiej 1920. Filmu o powstaniu jak nie było, tak nie ma. Zorganizowano natomiast kolejny konkurs – na film o „Cudzie nad Wisłą”. Cudu nie było. W konkursie nie przyznano nawet pierwszej nagrody. „Zgłoszone do konkursu scenariusze wymagają dalszych prac scenariuszowych, w tym także konsultacji historycznych” – uznali członkowie jury. Stwierdzenie zaiste odkrywcze, bo trudno pisać scenariusze filmów historycznych bez głębszych studiów. By powstał porządny film historyczny, potrzebny jest rzeczywiście porządny scenariusz i duże pieniądze.
Bieg z przeszkodami
Autor filmu „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, jednego z najdroższych filmów, jakie powstały ostatnio w Polsce, wymienia wiele ograniczeń, które utrudniają realizację filmów podejmujących tematykę historyczną w Polsce. – Wielkim problemem jest pozyskiwanie środków na realizację takich filmów. To wiąże się także z brakiem wiary i przekonania, że pewne tematy powinny zaistnieć na ekranie – mówi Rafał Wieczyński. – Można zrobić film byle jak, rezygnując z pewnych wymagań czy standardów. Nie wszyscy rozumieją, że taki film musi mieć rozmach. „Popiełuszko. Wolność jest w nas” miał dofinansowanie z pomocy publicznej w wysokości 5 mln zł. By dopiąć budżet, musieliśmy zaciągać kredyty, bo inaczej tego filmu jeszcze by nie było.
Dlaczego tej produkcji nie dofinansowała telewizja publiczna? – Jan Dworak, ówczesny szef TVP, napisał list intencyjny w tej sprawie, ale na tym się skończyło – odpowiada Wieczyński. – Nie otrzymaliśmy także obiecanej pomocy z Urzędu Miasta Warszawy. Można powiedzieć, że dysponując 12 mln zł, balansowaliśmy na krawędzi. Nie da się zrobić takiego filmu bez udziału wielu statystów, aktorów i dużej ekipy. A to są bardzo duże koszty. Kosztuje scenografia i efekty specjalne, które wzbudziły podziw nawet amerykańskich fachowców. W Polsce istnieją także ograniczenia techniczne. Nie można u nas zrobić dźwięku na takim poziomie, jaki nas zadowalał. Musieliśmy to robić za granicą.
Więcej optymizmu wykazuje Waldemar Krzystek, który w „Małej Moskwie” odtworzył realia Legnicy, gdzie znajdowała się radziecka baza wojskowa. – Zrobiłem film z takim budżetem, jaki nam się udało dopiąć. Nie były to warunki luksusowe, ale trzeba się liczyć z realnymi możliwościami. Z chwilą powstania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej sytuacja uległa poprawie. PISF wspiera polskie kino sięgające do polskiej historii, bo w końcu kto takie filmy powinien realizować? Amerykanie? Teraz, gdy dotyka nas kryzys, niepokoi mnie fakt, że zmniejszają się możliwości finansowania produkcji filmowej przez telewizję publiczną – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...