Biografia filmowa to gatunek z wielką tradycją. Jednocześnie jednak mało nowatorski. „I'm not there” Todda Haynesa udowadnia, że wszystko jest kwestią pomysłu i wyboru bohatera.
Bob Dylan jest jedną z najważniejszych i najbardziej wpływowych postaci amerykańskiej muzyki. Sam nagrywa płyty do dziś, ale jego utwory wykonują też kolejne pokolenia muzyków. Artysta kilkakrotnie był wymieniany jako kandydat do literackiej nagrody Nobla ze względu na wielką wartość literacką jego tekstów. Wpływ jego twórczości odnaleźć można w wielu nurtach muzycznych, sam inspirował się i tworzył w wielu z nich. Muzyczny kameleon. Kim był przez te wszystkie lata, kim jest naprawdę? To jest najważniejsze pytanie tego filmu.
Dwukrotnie w filmie pada zdanie, że jego główny bohater jest więcej niż jedną osobą. To właśnie utwierdza w przekonaniu, że to jednostka, choć na ekranie pojawia się sześć różnych postaci. Każda prezentuje inną osobowość. Każda ma własne imię i nazwisko. Żadna nie nazywa się Bob Dylan. Wszystkie mają punkty wspólne z jego biografią. Wszystkimi mógłby być Bob Dylan, każda mogłaby być nim.
13-letni Murzyn, podróżujący wagonami towarowymi, dyskutujący z bezdomnymi, przejawiający wielki muzyczny talent. Choć żyje w latach 50. śpiewa o czasach Wielkiego Kryzysu - tradycji, do której amerykański folk w swoich początkach najczęściej się odnosił. Gdy pytają go jak się nazywa – odpowiada, że Woody Guthrie. Swego czasu był to bardzo znany muzyk, prekursor folku, pierwszy mistrz Boba Dylana. W jednej ze scen widzimy jak chłopak odwiedza chorego idola w szpitalu dla umysłowo chorych. Był taki epizod w życiu Dylana.
Widzimy dwudziestokilkuletniego buntownika Jacka Rollinsa, którego kocha młodzież. Śpiewa protest songi przeciw obojętności współczesnego świata, mieszczan, establishmentu na nieszczęścia, które tych grup nie dotyczą. Gdy wyższe warstwy społeczne zechcą go adoptować, uznać za swojego, zacznie się buntować, nie będzie chciał być z tym światem utożsamiany. Dla wielu jednak ze swoich fanów zdradzi ideały.
Na początku jednego z koncertów na scenie pojawia się Jude Quinne (znakomita aktorsko, ale przede wszystkim wokalnie, Cate Blanchett) i szokuje publiczność mocnym gitarowym graniem, będącym wynikiem fascynacji europejskim rockiem. Tym razem zostaje uznany za zdrajcę muzyki folkowej. Widzimy jak jego menadżer podczas tegoż koncertu próbuje siekierą porozcinać kable (słynna anegdota dotycząca występu na Newport Folk Festival). Podczas kolejnych koncertów publiczność gwiżdże i buczy. Artysta stara się więc grać jeszcze głośniej. Chce być głośniejszy od przeszkadzającej publiczności.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.