Biografia filmowa to gatunek z wielką tradycją. Jednocześnie jednak mało nowatorski. „I'm not there” Todda Haynesa udowadnia, że wszystko jest kwestią pomysłu i wyboru bohatera.
Quinne jest też nękany przez dziennikarzy chcących zmusić go do wzięcia odpowiedzialności za to jak, przez kogo i do jakich celów, jego teksty są rozumiane i używane (np. Czarne Pantery). Artysta wyznaje, że nie czuje się niczyim głosem (Dylan otwarcie przyznał się do tego w wydanej na początku XXI wieku biografii). Pełniący funkcję komentatora wydarzeń Arthur ujmuje to jeszcze dobitniej mówiąc, że najlepiej nic nie tworzyć, aby ludzie nie mogli tego źle zinterpretować.
Kolejne trasy koncertowe, alkohol, narkotyki prowadzą do zapaści. Quuine znika z życia publicznego. Komplikuje się także życie prywatne artysty. Widzimy jak inne alter ego Dylana - „gwiazda elektryczności” – Robbie, traci kontakt ze swoją rodziną. Traci panowanie nad sobą i swoim życiem. Nie godzi się z wkraczaniem paparazzich w jego życie prywatne. Nie chce pozwolić, aby stało się ono własnością publiczną.
Podczas próby ucieczki od blichtru i sławy poznajemy już kolejną postać. Mieszkającego gdzieś „na końcu świata” Billy’ego. Nie szuka on sławy, a spokojnego życia. Angażuje się jednak w ochronę środowiska naturalnego i małej osady, gdzieś na odludziu. Miasteczko ma zostać zrównane z ziemią, by na jego miejscu mogła powstać autostrada. Billy zostaje rozpoznany, ponownie musi uciekać.
Zawsze zastanawiające, może nawet kontrowersyjne, jest realizowanie filmów będących biografiami ludzi żyjących. I tutaj los bohatera bardziej jest urwany niż dokończony. Nie pozostawia to jednak niedosytu.
W czołówce filmu widzimy jak pojawiają się pojedyncze litery. Ostatecznie tworzą tytuł filmu, ale jednocześnie pokazują jak wiele może się w nim kryć słów – on, jej, tu, tam. Trudno dokładnie oddać też znaczenie samego tytułu. To efekt zamierzony. Trudno bowiem dookreślić osobowość, wpływ, zamknąć sens twórczości wielkiego artysty - ukrytego bohatera tego filmu. Dlatego, że żyje i tworzy. Ponieważ ciągle ucieka, zmienia się i odmawia komentowania własnej twórczości.
Dzięki formalnemu zabiegowi nadającemu cechy Boba Dylana sześciu różnym postaciom film staje się jednocześnie metaforą wieloznaczną. Oglądamy historię amerykańskiej muzyki ostatniego pięćdziesięciolecia. Jednocześnie przecież także przemiany amerykańskiego społeczeństwa, jego różne warstwy, a nawet koleje życie, które mogą spotkać każdego człowieka. Od uciekiniera w świat fantazji typowy dla dziecka, przez buntownika, który wierzy, że może zmienić świat jeśli tylko osiągnie odpowiednią pozycję, po człowieka ową pozycją zmęczonego, próbującego od niej uciec. Wszystko to są nurty obecne w amerykańskiej myśli społecznej. Może być więc to także metafora Stanów Zjednoczonych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...