Ireneusz Dudek – na scenie raz genialny multiinstrumentalista i wokalista bluesowy, kiedy indziej: zwariowany rock’n’rollowiec Shakin’Dudi, rozszalałą publiczność oblewający wodą.
W życiu prywatnym – skupiony, odpowiedzialny, imponujący rzadką u współczesnych gwiazd pracowitością i pokorą. Dziś dla czytelników Gościa Niedzielnego mówi o bluesie, prawdzie, rodzinie i noszeniu krzyża… Rozmowę przeprowadziła Alina Świeży-Sobel.
Od paru lat wraz z rodziną jest Pan mieszkańcem Jaworza.
– Z dziada pradziada jestem katowiczaninem, więc zawsze będę czuł się związany ze Śląskiem, ale Jaworze leży zaledwie 50 kilometrów od Katowic i dobrze się tu czuję. Znalazłem tu wielu przyjaciół, piękny kościół. W pracy i skupieniu się nad sobą bardzo pomaga mi tu spokój, cisza.
W jaworzańskim kościele pojawił się Pan również jako artysta. Często zdarza się Panu taki występ?
– Rzadko. Raz zagrałem w katowickiej katedrze – na skrzypcach, jako 14-latek. Potem, po wypadku samochodowym, kiedy chciałem podziękować za modlitwy w mojej intencji, zagrałem w krypcie katedry bluesa – i zauważyłem, że młodzieży się podobało, ale starszym niekoniecznie. Uznałem więc, że nie jest to muzyka, która powinna pojawiać się w kościele. Sam zawsze byłem przeciwny obecności nowatorskich instrumentów w świątyni, bo pewne dźwięki tu nie przystają. Muzyka dla Pana Boga musi być zawsze najlepsza, wytworna, wyłącznie z tej najwyższej półki. Tu pasują organy i te wszystkie świetne utwory klasyczne. Ks. proboszcz Adam Gramatyka zaprosił mnie do udziału w obchodach 200-lecia kościoła w Jaworzu, więc z grupą młodzieży oraz jaworzańskim chórem postanowiłem przygotować bluesowy występ, nawiązujący do symphonic bluesa, którego wówczas grałem. Na finał napisałem muzykę do wiersza Krystyny Gutan. To było wielkie wyzwanie. Pracowałem nad tym chyba ze trzy miesiące.
I zagrał Pan ten utwór jeszcze gdzieś?
– Nie, to był ten jedyny raz. Powstał przecież specjalnie na tę okazję...
Warto było tyle pracy włożyć w jeden koncert?
– Oczywiście. Zagrałem to, co czułem. I nie chciałem tego po prostu powtarzać. Nigdy moje koncerty nie były „odgrywaniem” utworów, chałturą. To zawsze było przeżycie, prawdziwe i szczere. I dlatego też na 25-lecie Shakin’Dudi wyszedłem z akcją przeciwko występom z playbacku – bo to oszustwo, kiedy muzyk udaje, że śpiewa czy gra, a puszcza nagranie, poprawione przez komputer. Jeśli artyście zdarzają się niedoskonałości wykonania, powinien po prostu ćwiczyć, aż dojdzie do perfekcji. Praca czyni mistrza. Nie wolno udawać! Albo się potrafi śpiewać czy grać, albo nie. Nie uznaję szarości. Jestem zwolennikiem czarno-białego widzenia świata. To oczywiście wcale nie znaczy, że sam zawsze byłem biały...
Ale taki jest Pana blues…
– Blues jest dla mnie ważny, prawdziwy, głęboki – mówiąc krótko to ten biały element mojej osobowości, a Shakin’Dudi – odwrotnie: jest prowokacyjnym ośmieszaniem siebie, głupawych sytuacji, bardziej happeningiem muzycznym, z garniturkiem, nawiązującym do dyrektorów na delegacji, pijących bez opamiętania w hotelach, z których mimo pozornej elegancji wychodziło zwierzę. To jest ten czarny obraz. Niepokoi mnie, że ta prowokacyjna nuta wciąż jest aktualna, a dzisiejsza wolność powoduje, że ludzie czują się coraz bardziej zagubieni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...