Jego pseudonimy to „Sęk” i „Genek”. Najpierw w Szarych Szeregach, potem w AK. W powstaniu walczył na Wyścigach. Udało mu się przeżyć chyba cudem. Dziś apeluje: pozwólcie nam godnie uczcić pamięć tych, którzy zginęli…
Egzamin z życia
– Pod koniec lipca 1944 r. moja drużyna przewoziła broń kompanii K-2 z magazynu na Bielanach na Służew. Nasz pułk "Baszta" był stosunkowo dobrze uzbrojony. Nie było ani jednego żołnierza "Baszty", który wyszedłby na powstanie z pustymi rękami. Każdy miał przynajmniej 2–3 sidolówki (granaty). Z magazynu na Wawrzyszewie wyruszyli w dwunastu. Stali na ostatnim pomoście tramwaju. Każdy coś dźwigał. "Racuch" jechał z pistoletem maszynowym w eleganckiej papierowej torbie, z której wystawała trochę kolba. "Kordian" miał futerał od wiolonczeli w którym idealnie zmieściły się 4 kb.
– Ja, "Sęk", jechałem z brezentową torbą po masce gazowej pełną angielskich granatów obronnych. "Czarny" i "Disney" dźwigali wielkie paczki, w każdej z nich było 50 sidolówek. Wszyscy mieliśmy oprócz tego za paskiem pistolet. Zatłoczony początkowo pomost zaczął pustoszeć. Ludzie domyślili się zawartości "bagażu". Przed tramwajem jechał na rowerze kolega, który miał ostrzegać przed niebezpieczeństwem. Umówiony sygnał padł na Krakowskim Przedmieściu. – Trzech Niemców weszło na jezdnię, chcąc zatrzymać tramwaj. Motorniczy, który zorientował się, co wieziemy, zareagował przytomnie. Nie zatrzymał się na znaki Niemców. Przyspieszył. Tramwaj przejechał szybko obok Niemców, którzy coś wykrzykiwali. Dojechaliśmy szczęśliwie do Złotej. Dwa dni później wybuchło powstanie.
1 sierpnia 1944 r. o godz. 15.00 Genek dostał polecenie, aby natychmiast zgłosić się na róg Puławskiej i Woronicza. Ojciec odprowadził go kawałek. Więcej się nie zobaczyli. Ojciec zginął po powstaniu w obozie koncentracyjnym. – Udaliśmy się w kierunku Wyścigów, gdzie stacjonowały oddziały niemieckie. Mieliśmy je zaatakować. Na Wyścigi, przez furtkę w murze od strony wsi Zagościniec, pierwsza weszła kompania K-1, potem my, K-2. K-3 miała atakować od strony wsi Wyczółki. Na terenie Wyścigów stacjonowała jednostka konna SS. Zaczęła się walka. Ośmiuset uzbrojonych Niemców przeciwko czterystu młodym słabo uzbrojonym chłopakom.
– Strzelali do nas z trybun i sprzed trybun. Prowadziłem ogień z karabinu z sąsiedniego okna. Gdy na moment wychyliłem głowę, poczułem ciepło na włosach. Odwróciłem się i zobaczyłem na mojej wysokości dziurę w ścianie. Gdybym ułamek sekundy wcześniej podniósł głowę, dostałbym pocisk w samo czoło. Jeszcze raz okazało się, że mam wielkie szczęście. Opatrzność czuwała nade mną – mówi pan Eugeniusz. Potem zaczął się powolny dramat. Mimo bohaterstwa, woli walki Polacy nie mieli szans.
– Widziałem, jak padają kolejni koledzy – opowiada „Sęk”. – Przeczołgałem się za mur, gdzie było bezpieczniej. Dotarło nas tam około 15. Ja i kolega weszliśmy na mur i odbieraliśmy ciężko poranionych, podawanych przez innych dwóch kolegów. Jak najdelikatniej opuszczaliśmy rannych za mur. Uważam to za największe swoje dokonanie w czasie powstania. Ocaliliśmy życie kilkunastu młodym ludziom.