O nowych serialach, „kościółkowych klimatach” w TV i o potrzebie iluzji z Iwoną Schymallą, nową szefową telewizyjnej Jedynki, rozmawia Jacek Dziedzina
Widzowie znają Panią z bardzo różnych programów. W którym z nich czuje się Pani najbardziej sobą? – Trudno powiedzieć. Ja po prostu lubię telewizję, bardzo dobrze czuję się przed kamerą. To mój żywioł. Zawsze staram się dać czas mojemu rozmówcy i możliwość zaprezentowania się jemu, a nie sobie samej.
Szefowanie Jedynce oznacza pożegnanie się Pani z niedzielnym „Między niebem a ziemią”? – Nie rozstanę się z tym programem, nadal będę go prowadzić co tydzień.
Jak Pani trafiła do programów katolickich? – Zaczęło się w 1997 roku, kiedy pielgrzymka papieska do Polski miała być obsługiwana medialnie po raz pierwszy z takim rozmachem. Telewizja bardzo otwarcie podeszła do tego wydarzenia. Zaproponowano mi prowadzenie studia papieskiego. Właściwie przecieraliśmy szlaki, jeśli chodzi o takie mówienie o Kościele w telewizji, i to mówienie przez cały dzień i w tzw. prime time, czyli czasie największej oglądalności. Tak się stało, że zainteresowałam się tą tematyką, a i widzowie zaakceptowali mnie w tym miejscu.
Czy programy religijne są w stanie konkurować ze świeckimi? „Kościółkowe klimaty” dla niektórych ciągle są synonimem braku profesjonalizmu. – Nie zgadzam się z tym. Może kiedyś tak było. Program „Między niebem a ziemią” jest naprawdę bardzo nowocześnie realizowany, jest dobra scenografia, bardzo starannie dobierani goście z różnych opcji, o różnych światopoglądach, są występy zespołów…
Ale trudne zagadnienia wiary siłą rzeczy są spłycane, jeśli w ciągu jednej godziny poruszanych jest kilka tematów – Telewizja w ogóle jest takim medium, że nie dotrzemy w niej do sedna. My nie rozstrzygniemy problemu w telewizji, dajemy tylko ludziom impuls do myślenia, przedstawiamy poglądy i każdy może sobie wyrobić zdanie. Nie zajmujemy się indoktrynacją, tylko próbujemy zaanonsować, że coś nas nurtuje, coś się dzieje. To jest cenne, jeśli człowiekowi po obejrzeniu takiego programu zostaje jakaś refleksja.
– Ja bym się cieszyła z takiego zapisu. Żyjemy w kręgu kultury chrześcijańskiej, wiemy, jakie wartości z tym się wiążą i jeżeli możemy dopilnować, żeby w programach i filmach nie urażać niczyich przekonań, to byłoby tylko z korzyścią dla wszystkich. Natomiast jeszcze nie wiadomo, czy ten zapis wejdzie w życie.
Irytują Panią niektórzy dziennikarze telewizyjni?
– Pracuję w tym zawodzie od 17 lat i wiem, że to naprawdę ciężki kawałek chleba, nie chcę więc nikogo konkretnie krytykować. Natomiast irytuje mnie w dziennikarstwie telewizyjnym skupienie na sobie, gra tylko o to, żeby zaprezentować siebie, swoje umiejętności, brak szacunku dla rozmówcy, brak umiejętności mówienia poprawnie po polsku. Cenię profesjonalizm, umiejętność prostego mówienia o rzeczach trudnych, umiejętność zadawania trafnych pytań, ogólną klasę.
Ludzie wierzą w telewizję: trzeba być na bieżąco z programem, żeby być bliżej życia. A ja nieraz już przekonałem się, że nigdy nie jestem tak blisko prawdziwego życia jak wtedy, gdy mam wyłączony telewizor. Telewizja produkuje pewną iluzję, nierzadko skupia się na wydarzeniach błahych, pomijając prawdziwe życie. Jak czegoś nie pokażą w TV, to znaczy, że nie istnieje. Czy prezenter telewizyjny czuje to ograniczenie, czy także wierzy w produkowany tutaj świat?
– Wydaje mi się, że w telewizji powinno być i jedno, i drugie. I ludzkie sprawy, pokazane w sposób bardzo prawdziwy, realistyczny, programy, w których ludzie mogą sami wystąpić, zaprezentować swoje problemy i iluzja. Bo widzowie szukają też oderwania się od mrocznej rzeczywistości, szukają iluzji, czyli dobrego filmu, teatru, bajki. Ludzie oczekują iluzji i myślę, że nie ma w tym nic złego.
Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:
FilmLiteraturaMuzykaSztukaZjawiska kulturowe i społeczneSylwetki
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»