Trzy pokolenia organistów w parafii Sławięcice.
Muzyka rządzi rodziną
Również Agnieszka zarzekała się, że za nic w świecie nie będzie organistką. Ale już od dziecka spędzała godziny na kościelnym chórze. – Miała roczek i nie miałam z kim jej zostawić to brałam na chór, a ona spokojnie całą Mszę siedziała przy mnie, trzymała za rękę. Ale mogłam grać, była spokojna – opowiada mama Agnieszki. Młodsza córka – Karolina nie była taka anielska przy organach, ale muzyka porwała i ją. Kończy średnią szkołę muzyczną w Opolu w klasie skrzypiec, jest laureatką ogólnopolskich konkursów skrzypcowych i także wybiera się do Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Chyba nie mogło być inaczej skoro u początków tej rodziny także stała muzyka.
Mąż Jolanty – Henryk grał z nią i przyszłym teściem w jednym zespole. Naukę gry na kontrabasie przerwał mu stan wojenny. – Ale potem musiał nauczyć się grać na tubie. A to dlatego, że mojemu tacie brakowało tuby w zespole i Heniek dostał warunek, że będzie się mógł ze mną ożenić, jak będzie grał na tubie! – śmieje się Jolanta. Pan Melchior próbuje delikatnie protestować, ale córka nie daje się zbić z tropu: było właśnie tak, to nie były żadne żarty. Tak więc Henryk Hyla nauczył się grać na tubie. Dla obrazu muzycznej rodziny należy dodać jeszcze to, że Marek, brat Jolanty też ukończył szkołę muzyczną (klarnet) a Krzysztof, młodszy brat jest liderem parafialnego zespołu Siódma Trąba Baranka, w którym grają oczywiście także Agnieszka i Karolina.
– Krzysztof żadnej szkoły muzycznej nie kończył, ale jest najzdolniejszy z nas – dodaje Jolanta Hyla. Krzysztof niedawno ożenił się z Ewą, która wprawdzie jest stomatologiem, ale także gra na instrumentach i pochodzi z muzykującej rodziny z Toszka. Nawet nie pytam czy pan Melchior stawiał jakieś warunki…
Organizacja musi być
Muzyczna historia tej rodziny może brzmi lekko i przyjemnie, ale oznacza lata systematycznej, wytężonej pracy i organizacji życia rodzinnego podporządkowanego muzyce. – Żeby zdobyć prawo nauczania bądź gry w filharmonii, trzeba zdobyć wyższe wykształcenie muzyczne. A to oznacza co najmniej 17 lat nauki. W tym 12 lat nauki równoległej do nauki w szkole – podkreśla Jolanta Hyla.
– Jak ćwiczyliśmy w domu np. etiudy – a które dziecko chce grać etiudy?! – to musieliśmy robić kreski po każdorazowym odegraniu. Tato wychodził do pracy i wyznaczał nam zadanie: Jola 20 razy to, Marek 20 razy tamto. Mama była naszym muzycznym kontrolerem, a babcia była po to, żeby dać nam jeść jak wrócimy ze szkoły i wysłać do szkoły muzycznej do Kędzierzyna – wspomina. – Ale ja się z muzyką urodziłam, od dziecka pamiętam jak tato dawał lekcje w domu: raz, dwa trzy, cztery, wystukiwał rytm ołówkiem. Zawsze w środy wieczorem były próby chóru. To wszystko było zupełnie normalne. I nasze dzieci też tak wyrosły – mówi pani Jolanta. – No i tak się bawimy tą muzyką przez całe życie – podsumowuje Melchior Jochem.