Idę pod prąd

O bluesie, rodzinie, która jest najważniejsza i modlitwie muzyką z Ireneuszem Dudkiem rozmawia Jan Drzymała.

Skąd w ogóle wziął się pomysł na Rawę Blues?
Miałem do Stanów jechać, ale nie dostałem paszportu. Drugi raz. Powiedziałem: „a, smolę was, ja wam tutaj Amerykę zrobię”(śmiech).

No i udało się…
Na początku było ciężko… Rawa była festiwalem ogólnopolskim organizowanym w klubach. Od czwartej edycji przeniosła się do „Spodka”. Teraz jest to największy na świecie bluesowy festiwal organizowany w sali koncertowej. Mamy się czym chwalić.

Ale czy ta muzyka nie brzmi lepiej, kiedy gra się ją bardziej kameralnie?
Może i masz rację, ale żeby gwiazdy światowego formatu mogły w ogóle zagrać, potrzebna jest duża sala. Poza tym „Spodek” to nietypowe miejsce. Tam z każdego siedzenia jest blisko do sceny. Kiedy jestem na scenie, czuję nawet ostatnie sektory. Zwłaszcza, kiedy gram samemu. Duża sala czasem ubezwłasnowolnia młodych adeptów sztuki. Natomiast wielcy rock’n’ rolla i każdej innej muzyki kochają być na scenie otoczeni dużą ilością ludzi i lubią ich chwycić. To jest przewaga wielkiego artysty, który, nawet jeśli wychodzi sam na scenę, a przed nią stoi 8 tys. ludzi, kiedy chce, wszyscy milkną. To pokazuje wielkość człowieka, ale na to trzeba zapracować.

W życiu nie idzie Pan na łatwiznę. Nawet ostatnia akcja „Stop playbackowi” o tym świadczy. Co ukształtowało Pański charakter?
Z domu wiem, że bez pracy nie ma żadnych efektów. Pracowitość jest wpisana we mnie, chociaż muszę się przyznać, że teraz już coraz mniej się chce… Czasem mam wyrzuty sumienia i wtedy bardziej siadam do pracy nad instrumentami. Teraz mam taki okres, że pracuję nad swoim ciałem. „W zdrowym ciele zdrowy duch”. Jestem trochę schorowany i dlatego muszę. Chcę mieć dużo energii, żeby wychodząc na scenę, mieć świeżość. Czas upływa, a nie można się poddawać. W każdym razie pracowitość jest jedną z tych rzeczy, jakie wyniosłem z domu rodzinnego.

W moim domu nie obywało się bez kłótni, sprzeczek. Chyba nie ma takiego domu. Ale nigdy nie było mowy o rozwodzie. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem i to też jest dla mnie ważne. Co Pan Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozłącza. Trzecia sprawa to niedziela – dzień inny niż pozostałe. Wspólny obiad. My zawsze razem siadaliśmy i jedliśmy. To jest bardzo istotna rzecz - takie niby drobnostki. Podobnie wspólne wyjazdy na wakacje. Nie tak, że facet jedzie sam odpocząć od żony, a żona sama, odpocząć od męża.

Jak artyście udaje się wspólnie z rodziną spędzać niedziele?
Jeśli tylko nie gram, w niedzielę rano jemy śniadanie i idziemy razem do kościoła. Potem jemy razem obiad… Tak to wygląda… To jest wielka przyjemność – bycie razem – bo rodzina razem musi być najważniejsza, nie tylko na papierze.

Podkreśla Pan swoje śląskie korzenie, a jak odniesie się Pan do opinii Kazimierza Kutza, że Ślązacy są „dupowaci”?
„Dupowatość” jest określeniem obraźliwym. Można powiedzieć, że Ślązacy przylgnęli do zawodów prostych, ale w tych zawodach byli naprawdę dobrzy. Nie należy identyfikować ludzi poprzez to, że jeden jest dobrym robotnikiem, fachowcem, a drugi jest cwanym dyrektorem. To co, ten drugi nie jest „dupowaty”, bo jest cwany, a ten, który zasuwa jak koń, jest „dupowaty”? No to fajnie. Jeżeli tak ma wyglądać „dupowatość” Ślązaka, to wolę być „dupowaty” niż cwany.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości