Choć porusza się w sferze wiary, istotą jego twórczości nie jest malowanie wizerunków Boga, lecz pokazywanie Jego obecności w życiu zwykłego człowieka. Chodzi mu o to, aby pokazać to, co dzieje się w duszy osoby portretowanej.
Radosna dziewczynka siedzi na kolanach równie radosnego anioła, który obejmuje ją ramionami. Obraz jest bardzo kolorowy, ma ciepłe barwy, dużo odcieni żółtego, wywołuje pozytywne emocje, daje nadzieję. Jednak gdy dokładnie przyjrzymy się dziewczynce, zauważymy, że ma wygięte dłonie, świadczące o chorobie. To jedna z prac Wiesława Łosia, który w portrecie swojej wnuczki zawarł duchowy wymiar jej egzystencji. Ze względu na porażenie mózgowe, do którego doszło podczas porodu, po ludzku jej życie wydaje się tragiczne. Malarz spojrzał jednak na nią przez pryzmat dziecka Bożego.
Mała Tereska
By w pełni zrozumieć ten portret, trzeba zestawić go z bohaterką obrazu. Była ku temu okazja podczas wernisażu malarstwa Wiesława Łosia w Galerii Dzwonnica, znajdującej się przy kościele św. Anny w Wilanowie (...).Tereska, bo tak ma na imię portretowana dziewczynka, była obecna na otwarciu ekspozycji. Na wózku, nie poruszająca się samodzielnie, z wygiętymi kończynami, porozumiewająca się z mamą w tylko jej znanym języku dźwięków i gestów. Dla osoby postronnej jest to cierpiące dziecko. Jednak gdy dziewczynkę porówna się z jej portretem, perspektywa zmienia się radykalnie. Nagle Tereska urosła, znalazła się w centrum zainteresowania, nie była już wzbudzającym litość niepełnosprawnym dzieckiem, lecz intrygującą osobą, której wewnętrzny świat wydobył artysta. – Anioł to o 20 lat starsza Tereska. On w codziennym życiu nią się opiekuje i to jest dla niej, ale i dla nas, szczególnie rodziców, nadzieja. Nadzieja w Bogu – wyjaśnia Wiesław Łoś. Anioł symbolizuje też opiekę najbliższych, jaką otoczone jest dziecko. W rogu obrazu znajduje się kruk – symbol ojca. – To ważna postać, która też się o nią troszczy, choć często w takich sytuacjach ojcowie uciekają. Tu jest odwrotnie, choroba scementowała rodzinę. Tereska ma pięcioro młodszego rodzeństwa. Jest bardzo radosna. Ma specjalny komputer, którego używa za pomocą ruchów powiek. Chodzi do szkoły, bardzo dobrze się uczy, intelektualnie jest w pełni sprawna.
Credo malarza
Wiesław Łoś nie ukończył żadnej szkoły artystycznej, jest absolwentem KUL (historia i filologia klasyczna). Ma 60 lat, przez większość życia nie zajmował się malarstwem. Przełom nastąpił po wylewie żony, którą od tamtej pory się opiekuje. W portretach artysta wyraża kolejne stany jej cierpienia i relację wobec Boga.
Malarz podkreśla, że mistrzami są dla niego Adam Chmielowski (św. Brat Albert) i Kiko Argüello (założyciel Drogi Neokatechumenalnej). Oni są wzorcami duchowymi, natomiast techniki malowania W. Łoś nauczył się sam. Istota jego twórczości sprowadza się do wymiaru wiary. Swoje obrazy, zwłaszcza portrety, nazywa uova di Pasqua (pisanki). Za ich pomocą się wypowiada, może wyrazić to, co w ukryciu dokonuje się w duszy zarówno jego, jak i osoby portretowanej.
Swoje malarskie credo formułuje tak: – Moje obrazy są inspirowane przez miłość i tajemne poznanie. Zawdzięczam je Duchowi Świętemu. Pragnę tylko rzucić nieco światła, aby każdy mógł z nich czerpać według swego pragnienia i stanu swej duszy. Dzieło Boże nie musi być wyraźnie rozumiane, by obudzić w portretowanym i uważnym widzu miłość i zapał, przebudzić ze snu i porwać ku świętości.
Żona przyjaciela
Wiesław Łoś, ma w dorobku kilkadziesiąt portretów olejnych. Nie maluje jednak każdego. – Czasami ktoś przychodzi i zamawia portret. Niektórym odmawiam, bo widzę w nich pustkę, twarz niczego nie wyraża, nie ma w niej historii, tajemnicy – tłumaczy. Nie miał takich wątpliwości, malując portret żony przyjaciela. – Jej twarz mnie zafascynowała. Jest w niej siła i delikatność. Mocne, zdecydowane spojrzenie i łagodne usta. Stałość w ciągle zmieniającym się świecie, zgoda na rzeczywistość, sprawiedliwość. Ona jest naturalna, nie potrzebuje upiększeń, makijażu, operacji plastycznych – podkreśla.
W czasie tworzenia malarz modli się, próbuje odkryć wnętrze osoby portretowanej, to, co ją określa. Twarz mówi mu, kogo maluje. Portret to nie fotografia.
Często w tle, niezbyt wyraźnie, widnieje wizerunek świętego. W tym przypadku jest to Katarzyna ze Sieny trzymająca białą lilię. – Oprócz Anioła Stróża każdemu towarzyszy jakiś święty, który pomaga nam w drodze do Boga. W każdym z nas jest pragnienie, aby być blisko Niego. Do tej postaci pasowała mi św. Katarzyna. Tak to czuję, ale trudno to wytłumaczyć – mówi W. Łoś. Maluje z pamięci, wystarczy, że popatrzy, a twarz portretowanego utrwala się w jego świadomości.
Błogosławiona schizofreniczka
Na jednym z portretów widnieje starsza kobieta z krzyżykiem na czole i aureolą wokół głowy. Mimo że nie jest to święta, którą Kościół wyniósł na ołtarze, malarz jest przekonany, że obcuje ze świętymi w niebie. – Jest to osoba, która bardzo cierpiała w życiu, chorowała na schizofrenię. Dla mnie jest oczywiste, że ludzie, którzy chorują psychicznie, doświadczają tak wielkiego cierpienia, że po śmierci od razu idą do nieba. Ona zawsze dużo się modliła, była blisko Boga – mówi.
Z obrazem związana jest niezwykła historia. Artysta namalował już prawie cały wizerunek, ale jedno miejsce, dokładnie na środku czoła kobiety, nie chciało wyschnąć. Używał farb olejnych, malował latem, stosował różne werniksy, więc ze schnięciem nie powinno być problemu. Wszystko wyschło, a fragment na czole nie. Łoś walczył tydzień, stosując różne metody, obawiał się nawet, że zrobi w obrazie dziurę. W końcu zaczął się modlić i wtedy przyszła myśl, aby na czole domalować opaskę z krzyżykiem, jakie nosiły niewiasty w średniowieczu. Tak zrobił i po jednym dniu czoło było suche. – Nie chciało wyschnąć bolesne miejsce jej cierpienia, krzyż je uleczył – uważa twórca.
Przejęty Kosma
Kilkuletni chłopczyk wtula się w starszego, siwego człowieka, przedstawionego z profilu. Chłopiec ma poważny wyraz twarzy, a jego ręka wczepia się w ramię opiekuńczo obejmującego go mężczyzny. Zwykle treść obrazu odkrywa się podczas jego oglądania, lecz tym razem Łoś napisał wprost, co miał na myśli. Zabieg ten jednak nie razi. Na obrazie znajdują się napisy, z których wynika, że jest to pamiątka pierwszej Komunii św. wnuka. Jest też przesłanie dla chłopca: „Kosma, nie lękaj się, już zawsze będę z Tobą” i podpis: „Jezus Chrystus”.
– Chłopiec jest poważny i poruszony, bo przed chwilą pierwszy raz w życiu przyjął Pana Jezusa. Bardzo to przeżywał – wyjaśnia malarz. Starzec ma rysy twarzy Wiesława Łosia. Twórca tłumaczy, że dziadek jest trochę jak Bóg Ojciec, zawsze będzie kochał i akceptował wnuka, zawsze go przytuli.
Ecce Homo
Ubogi mieszkaniec Wilanowa z nałogami, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Przyznaje się do nich, nie zrzuca winy na innych. Łoś poznał tego mężczyznę, kiedy zamieszkał w Wilanowie. Człowiek ten często przychodził do ogródka malarza. – Pasują do niego słowa Jezusa: „Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Zwróciłem uwagę na jego oczy. Oczy osoby żyjącej w cierpieniu. To nie jest jego spojrzenie, ono płynie od Boga. Nagle w tym człowieku zobaczyłem Jezusa i namalowałem go jako Chrystusa cierpiącego – mówi artysta.
Wezwanie, aby znajdować Chrystusa w drugim człowieku, dla większości jest teorią, jakąś trudno dostępną metafizyką, za którą nie kryje się doświadczenie. Tymczasem malarz dostrzegł Go w wyglądzie ubogiego. Choć obraz zatytułowany jest „Ecce Homo”, co w sztuce oznacza przedstawienie Chrystusa ubiczowanego, portretowany nie ma znaków męki na ciele ani korony cierniowej na głowie. Artysta pokazał jego ból poprzez oczy, spojrzenie człowieka umęczonego jak Zbawiciel. Z obrazu patrzy na nas Chrystus.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.