Najpierw wielbiony, potem odrzucany, dziś odkrywany jest na nowo.
O tym, że „Dziwny jest ten świat”, chciałby dziś śpiewać niemal każdy ambitny wokalista. Dla wielu to Mount Everest polskiej muzyki rozrywkowej, wokalny szczyt szczytów. Jeśli podołasz wyzwaniu – wygrasz talent show i będą cię linkować w internecie. Bo zaśpiewać dobrze tę piosenkę to faktycznie jest coś. Ale twierdzenie, że tytułowy utwór z pierwszej solowej płyty Czesława Niemena jest jego największym artystycznym osiągnięciem, wydaje się mocno przesadzone w kontekście całej twórczości muzyka.
Od piosenki do sztuki
Niemen to przecież nie tylko „Dziwny jest ten świat”, „Sen o Warszawie”, „Wspomnienie”, „Czy mnie jeszcze pamiętasz” albo „Pod Papugami” – kilka przebojów powtarzanych w kółko przez większość stacji radiowych. To przede wszystkim ponad pół wieku muzycznych poszukiwań, wędrówki przez różne style, sprawdzanie nowych rozwiązań, wreszcie wybranie własnej, bardzo świadomej drogi. To także – poza początkowym podziwem tłumów – samotność artysty osobnego, niezrozumianego, trudnego w odbiorze, traktującego z pietyzmem nie tylko warstwę muzyczną, ale także (a może przede wszystkim?) przekazywane słowo.
Jako twórca awangardowy Niemen funkcjonował właściwie od czwartej płyty, zatytułowanej „Enigmatic” (1970), na której w formie progresywnego rocka zaprezentował wiersze polskich poetów. To właśnie na tym krążku znajduje się monumentalna, trwająca ponad szesnaście minut suita „Bema pamięci żałobny rapsod”, stworzona do wiersza Cypriana Kamila Norwida. Nagrana z udziałem chóru, zadziwiała symfonicznym niemal rozmachem i złożonością formy. Warto dodać, że „Enigmatic” ukazał się kilka miesięcy przed słynnym „Atom Heart Mother” Pink Floydów, był więc w swoim gatunku dziełem absolutnie nowatorskim, wyprzedzającym światowe trendy. Kontynuacją tej linii, wzbogaconą jeszcze o inspiracje jazzowe, stał się kolejny, tzw. czerwony album – podwójny krążek, który otwiera ponaddwudziestominutowa kompozycja „Człowiek jam niewdzięczny”. Tekst do niej napisał sam kompozytor, lecz dostrzegalne są także wpływy Norwida, który ze swoją kondensacją słowa i spiętrzonymi metaforami do końca pozostanie największym poetyckim mistrzem Niemena. A co tu się dzieje w warstwie muzycznej! Zaskakujące zmiany rytmu i tempa, przełamanie piosenkowej struktury długą częścią improwizowaną, wreszcie powrót w finale do motywu przewodniego – wszystko to każe dziś postrzegać ówczesne dzieła Niemena jako należące raczej do sztuki wysokiej niż rozrywki.
Człowiek z robotestrą
Jazz-rockowe oblicze artysty odsłaniały też płyty nagrane m.in. z przyszłymi muzykami SBB: Józefem Skrzekiem, Apostolisem Anthimosem i Jerzym Piotrowskim. Dwie z tych płyt, „Strange is this World” (1972) i „Ode to Venus” (1973), ukazały się na Zachodzie nakładem wydawnictwa CBS. Z renomowanymi muzykami sesyjnymi Niemen nagrał też w Nowym Jorku świetną płytę „Mourner’s Rhapsody” (1974), która w niczym nie ustępuje nagraniom największych tuzów progresywnego rocka tamtych czasów.
Niestety, mimo wysokiego poziomu artystycznego wspomnianych albumów nie wzbudziły one takiego zainteresowania, jakiego Niemen oczekiwał. Wobec nie do końca udanej próby podbicia zachodnich rynków artysta wrócił do kraju i rozpoczął własne eksperymenty, głównie z instrumentami elektronicznymi. Odgrywają one ważną rolę już na krążku „Niemen Aerolit” z 1975 r., jednak prawdziwą awangardą było właśnie o rok młodsze „Katharsis”, nagrane przez artystę bez udziału innych muzyków. Album ten uznawany jest dziś za pierwszą polską płytę z muzyką elektroniczną.
Samodzielny styl pracy od tego momentu bardzo odpowiadał Niemenowi, który otoczył się swoją „robotestrą”, czyli zestawem maszyn stanowiących elektroniczny zespół akompaniujący. Wyjątkiem będzie potrójny album „Idée fixe” (1978), podsumowujący jazz-rockowo-elektroniczny okres artysty, gdzie Niemena wsparli m.in. Sławomir Piwowar, Marek Radziejewski czy Zbigniew Namysłowski. Ale następne płyty nagrywał już sam. „(...) Nie miał zespołu, bo nie mógł się dogadać z muzykami” – opowiada w wywiadzie rzece „Niebo będzie później” jego córka Natalia Niemen. „Trochę go rozumiem. Tata wszystko sam umiał zrobić. Począwszy od skomponowania, zaaranżowania, wykonania nie tylko wokalnego, lecz i instrumentalnego, skończywszy na realizacji nagrań i produkcji. Nawet jeśli poprosisz najlepszego muzyka i spróbujesz mu wypowiedzieć, jak ma coś grać, on nigdy nie zrobi tego tak dokładnie, jak ty to wymyśliłeś. A ojciec, który był perfekcjonistą, nie wyobrażał sobie w ogóle innej formy”.
Niezrozumiany
To wszystko miało jednak swoją cenę. Trudne, elektroniczne aranżacje spotykały się z coraz mniejszym zrozumieniem publiczności i recenzentów. Do tego manipulacja jego wypowiedzią – wcześniej nagraną, a wyemitowaną w „Dzienniku telewizyjnym” po 13 grudnia 1981 r. – wywołała szereg nieporozumień wokół jego osoby. Z pewnością przyczyniło się to do pewnego wycofania Niemena, choć przecież w latach 80. sporo jeszcze koncertował za granicą. Białym krukiem pozostaje do dziś film z – ponoć bardzo udanego – występu w Sztokholmie w 1982 r., gdzie muzykowi towarzyszyła grupa… Kombi. Występował też z Michałem Urbaniakiem i Wojciechem Karolakiem.
Jednak płyty wydawał coraz rzadziej. Kolejne albumy: „Postscriptum” (1980), „Terra deflorata” (1989) i „spodchmurykapelusza” (2001) ukazywały się mniej więcej co dekadę. „Mam strasznie dużo materiału” – deklarował w 1997 r. na łamach magazynu „Tylko Rock”. „Tylko że po ukazaniu się »Terry defloraty«, oprócz dobrych recenzji, były zupełnie kretyńskie wypowiedzi ludzi, którzy udawali znawców i mieli posłuch u szerszej publiczności. A szczególnie załamało mnie podejście niektórych znanych radiowców. I pomyślałem sobie: »Czy ja muszę nagrywać płyty?«. Kiedyś uważałem, że dobrze byłoby co rok nagrywać nowy materiał. A teraz uważam, że jeżeli nie wydam nic, to świat się nie zawali”.
Z jeszcze większym niezrozumieniem spotkała się płyta „spodchmurykapelusza”, czego najbardziej wyrazistym przykładem jest kuriozalna recenzja tego albumu na portalu Porcys (do dziś dostępna!). Krytycy przyznali artyście zero punktów, wyśmiewając „prymitywną warstwę muzyczną”, ale i teksty – ich zdaniem „nadumane, ohydnie kaleczące język, kiczowate, bezsensowne”. Tymczasem słowa do utworów na dwóch ostatnich płytach są najlepsze w całej twórczości Niemena! W jego norwidowskim sądzie nad ludzką kondycją niezgoda na dziwny, obojętny świat łączy się już z miłosiernym pogodzeniem się z rzeczywistością. Bo przecież – jak śpiewa Niemen w tytułowym utworze z ostatniego krążka – to miłość „najtrwalszy pozostawia ślad”.
Przemówiła prawda
Co do warstwy muzycznej ostatniej płyty – oczywiście można o niej powiedzieć, że jest nieco trudna w odbiorze – głównie z powodu doboru brzmień, ale też rytmicznych „połamań”. Jednak powiedzieć o niej „prymitywna” może chyba tylko ktoś pozbawiony elementarnej wrażliwości i słuchu. Zresztą tego, jak dobre są to kompozycje, dowiodła córka artysty, która na krążku „Niemen mniej znany” wraz ze śmietanką polskich muzyków przełożyła wybrane piosenki z dwóch ostatnich albumów na język żywych instrumentów. Nagle okazało się, że w wielu utworach, takich jak „Począwszy od Kaina”, „Trąbodzwonnik” czy „Jagody szaleju”, tkwi przebojowy wręcz potencjał. A wszystkie przeszywają dreszczem, z jakim zwykle mamy do czynienia, gdy obcujemy ze sztuką najwyższej próby.
Dziś, na szczęście, Niemen jest na nowo odkrywany. A wybory młodych artystów śpiewających jego piosenki są mniej oczywiste od radiowej sztampy. Dowodem jest chociażby płyta „Zalewski śpiewa Niemena”, na której Krzysztof Zalewski, laureat drugiej edycji programu „Idol”, wykonuje m.in. kilka utworów z ostatnich albumów artysty. Po jego mniej znane piosenki sięgali też m.in. Natalia Sikora czy zespół wokalny ProForma. Przede wszystkim jednak nie sposób przecenić wpływ, jaki na polską muzykę rozrywkową miała twórczość Niemena. Mało kto wie, że jego dorobkiem muzycznym inspirował się jeden z najbardziej znanych polskich twórców muzyki elektronicznej – Marek Biliński. Do wpływów Niemena przyznaje się Stanisław Soyka, który swoją płytę z jego utworami zatytułował „W hołdzie Mistrzowi”. A także, co może być najbardziej zaskakujące, kojarzona z krainą łagodności Antonina Krzysztoń, która całkiem niedawno zwierzała się na łamach GN: „Przemówiła do mnie przede wszystkim jego [Niemena] prawda. Ja mu absolutnie wierzyłam. On śpiewał najszczerzej o czymś, co jest najbardziej istotne w życiu, czyli o miłości. Od początku czułam się z nim organicznie związana i to poczucie nadal trwa. Jestem mu bardzo wdzięczna za wszystko. Przeprowadzał mnie przez czas dorastania. (…) To był dla mnie czas samotny i trudny, a jego głos, śpiewanie, piękno tego, co robił – dawały mi nadzieję”.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.