Kult voodoo bywa często bezzasadnie określany jako „religia synkretyczna", tak jakby szczególnym wyjątkiem, a nie regułą historii powszechnej był fakt, że poszczególne religie powstawały jako konglomeraty złożone z elementów innych duchowych nurtów.
Juda - składowisko niewolników
Na flagach francuskich statków handlarzy niewolników, które poczynając od drugiej połowy XVII wieku przybijały do wybrzeży Dahomeju, nie widniało bynajmniej hasło „wolność, równość, braterstwo". Zarazem nie można też twierdzić, jakoby król Dahomeju przyjmował wrogo owych białoskórych handlarzy żywym towarem. Przeciwnie. Stosunki handlowe między nimi a królami i książętami krajów nad Zatoką Benińską istniały w owym czasie już od dawna. Czarni władcy nabywali między innymi przedmioty ozdobne, wódkę i broń, w zamian za pożądane w Europie surowce. Otóż kiedy teraz biali handlarze zgłosili popyt na „żywy towar", ich partnerzy nie oddawali się zbyt długo etycznym refleksjom.
W gruncie rzeczy branie niewolników - jakkolwiek nie handel nimi - należało w afrykańskich królestwach tamtych czasów do normalnych praktyk. Co więcej, lokalni królowie prowadzili nawet regularne wojny ze swymi sąsiadami, aby obok innych łupów zdobywać również setki niewolników, potrzebnych po części jako ofiary składane wodunom i przodkom, a po części jako robotnicy do robót polnych. Władcy ci nie mieli bynajmniej większych skrupułów niż europejscy monarchowie absolutni i kiedy chodziło o wypełnienie luk powstałych w ich armii, problem przynależności plemiennej, który skądinąd odgrywał tak ważną rolę w dziedzinie kultury i religii, zbywano wzruszeniem ramion. Pojmani żołnierze sąsiedniego królestwa mogli jako wojownicy walczyć i umierać tak samo dobrze, jak ich właśni, którzy w ostatniej wyprawie stracili życie.
Wikipedia (PD) Mapa z 1792 r. przedstawiająca tzw. Wybrzeże Niewolnicze (Afryka Zachodnia). Był to główny teren wywozu niewolników pomiędzy XVI a XIX w. Obecnie wybrzeże obejmujące zachodnią Nigerię, Benin (dawniej Dahomej) i Togo. Zwłaszcza żądny władzy król Dahomeju przyjął bez skrupułów ofertę hiszpańskich i francuskich handlarzy niewolników. Odtąd prowadzono wojny głównie w celu zdobycia ludzkiego towaru. Na przełomie XVII i XVIII wieku handel niewolnikami osiągnął rozmiary przemysłowe: frachtowce ze swoim żałosnym ładunkiem kursowały między zatoką Benin a brzegami Antyli niczym statki liniowe. Tysiące, dziesiątki tysięcy Murzynów zakuwano w kajdany i w niewyobrażalnych warunkach upychano w ładowniach. Setki z nich umierały z reguły już podczas morskiej podróży, przy czym nigdy nie uda się ustalić, czy większe żniwo śmierci zbierały choroby i głód, czy też nieludzkie postępowanie nadzorców.
W roku 1727 udało się królowi Dahomeju najkorzystniejsze zapewne z jego punktu widzenia przedsięwzięcie: jego wojownicy napadli na niewielkie królestwo Ouidah (które ówcześni europejscy podróżnicy nazywali „Juda"), wymordowali panującą tam dynastię i zamienili ten kraik w obóz niewolników. Królewscy handlarze ludźmi byli gotowi białym kontrahentom, których apetyt zdawał się nienasycony, dostarczać pożądany przez nich towar w dowolnej ilości. Był to exodus, z którego skutków Ouidah nigdy już nie miał się podnieść: z tego gigantycznego „składowiska" imieniem „Juda" sprzedawano do europejskich kolonii rok w rok około dziesięciu tysięcy ludzi, a według niektórych źródeł nawet dwukrotnie więcej. Nikt z nich, ani jeden jedyny z wywiezionych wtedy, nie powrócił.
Podobnie postępowali władcy Dahomeju w następnych dziesięcioleciach w stosunku do dalszych małych krajów sąsiedzkich: niszczyli tamtejsze państewka i tyle ludności, ile tylko się dało, sprzedawali odbiorcom z chrześcijańskiej Europy. Wskutek tego całe połacie kraju nad zatoką Benin dosłownie spływały krwią i pustoszały. I o ile początkowo sprzedawano w niewolę głównie wojowników, najemników, ludzi z niskich warstw społecznych owych królestw, to później na targowisku Ouidah w oczach handlarzy niewolników wszyscy - czy wojownicy, czy książęta, czy kapłani - byli równi.
Czarne bóstwa upadają
Na niektórych terenach czystka kulturowa była tak całkowita, że wraz z wywiezionymi za ocean ludźmi znikało również wiele ich bóstw: po odjeździe handlarzy niewolników nie było już dosłownie nikogo, kto mógłby jeszcze przywoływać woduny zniszczonego rodu czy obalonej dynastii i oddawać im cześć. Jednakże niedługo potem nawet te bóstwa, które w afrykańskiej ojczyźnie popadły w zapomnienie, miały się pojawić tysiące mil dalej.
Dokładniej niż na podstawie skąpych relacji niewolników, ściślej nawet niż w oparciu o niekompletne dzienniki pokładowe handlarzy ludzkim towarem, można odtworzyć pochodzenie niewolników, którzy od XVII wieku przybywali na Haiti, dzięki nazwom afrykańskich bóstw, które „zmartwychwstały" w haitańskim kulcie voodoo.
Głównie chodzi tu o woduny pochodzące z panteonu plemion Fon i Joruba. Czy to bóg-pośrednik Legba, bez którego nie sposób przywołać żadnego loa, czy czcigodny bóg węży Damballa i jego małżonka Ayida; czy Ezili, bogini piękna i miłości, czy Ogun, niebiański patron kowali i wojowników - wszyscy oni wywędrowali do Hispanioli wraz z poddanymi dahomejskich królów, których ci bezlitośnie przehandlowali. Do tego doszło kilka podrzędnych bóstw pochodzenia sudańskiego czy kongijskiego, jednakże przeważająca większość loa afrykańskiego pochodzenia wywodzi się bezpośrednio od wodunów plemion Fon i Joruba.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...