Aspirują do miana gwiazd, autorytetów, komentatorów rzeczywistości. W Polsce na potęgę rośnie liczba osób znanych z tego, że są znane. I grupa tych, którzy znają się na wszystkim.
Obrazki zamiast wartości
Oczywiście, nie muszą. Ale coraz częściej dzieje się tak, że naszymi mentorami stają się osoby o wątpliwych kompetencjach. Już nawet nie celebryci, ale ich krewni, znajomi, kochanki i zagorzali przeciwnicy. Okazuje się, że blask sławy jest na tyle silny, że kolejni medialni bohaterowie mogą świecić światłem odbitym. Niedawno, na chwilę, w błysku fleszy stanął Sławomir Oborski – chłopak Joli Rutowicz; swą karykaturalną, solaryjną opalenizną przypominający Murzyna z serialu „Alternatywy 4”. Wszem i wobec oznajmił, że dla swojej wybranki przestał być gejem. Rekordy czytalności odnotowały w internecie „poezje” Isabelle – nowej miłości premiera Marcinkiewicza, który przeszedł w swej karierze drogę odwrotną niż większość rodzimych gwiazd: od eksperta do celebryty. Wreszcie zauważyć należy zjawisko Sary May, dowodzącej, że obrażanie tych, którzy zajmują w rankingach popularności najwyższe pozycje, może być świetnym pomysłem na promowanie własnej osoby. Cała ta parada pseudogwiazd obnaża pustkę współczesnej kultury, która rozpaczliwie poszukuje swoich świętych. Bo przecież samo słowo „celebryta” pochodzi od łacińskiego „celebrare”, które oznacza tyle, co: czcić, świętować, wyróżniać, honorować. Znamienne, że na liście autorytetów, skonstruowanej przez „Rzeczpospolitą” na podstawie głosów polskiej młodzieży, w czołówce znaleźli się m.in. Kuba Wojewódz-ki, Szymon Majewski i Ewa Drzyzga (zaraz za Dalajlamą). Nawet sam Wojewódzki uznał takie zestawienie za „żałosne”. – Mamy dominację kultury obrazkowej i obrazków zamiast wartości. Młodzi myślą: wierzę tej osobie, bo ładnie wygląda – komentował wyniki sondażu medioznawca prof. Wiesław Godzic.
Skazani na kicz
Czy da się jeszcze zatrzymać ten proces? Czy gwiazdki jednego serialu już zawsze będą prowadzić programy telewizyjne, a o potrzebie oddawaniu szpiku kostnego usłyszymy tylko wtedy, gdy zachoruje narzeczony Dody, który podarł Biblię? Na razie nic nie zwiastuje zmiany takiego stanu rzeczy. Niestety – tu pora uderzyć się w piersi – winę za to ponosimy także my, ludzie mediów. Zaproszenie do programu, czy na łamy gazety, kogoś z grona celebrytów jest w gruncie rzeczy pójściem na łatwiznę. Do rozmowy z ekspertem trzeba się przecież dobrze przygotować, a znana, ładna twarz zawsze zapewni dobre wrażenie i jaką taką oglądalność. Ale jeśli sami kształtujemy świat, w którym celebryci stają się głównym punktem odniesienia, nie dziwmy się wrażeniu, że ten świat zwariował. Osobiście tęsknię do czasów, gdy gazety się czytało, a nie tylko przeglądało; gdy radio nadawało coś więcej niż tylko muzykę i informacje, a program telewizyjnych stacji muzycznych nie składał się w 90 proc. z reality show i ordynarnych kreskówek. Czy możemy coś zrobić, by przywrócić choć trochę normalności? Na początek proponuję bojkot tabloidów i wyłączenie głupawych audycji. Jeśli zmniejszy się liczba ogladających, może medialni decydenci zastanowią się nad kryteriami doboru bohaterów. Jeśli nie – nadal będziemy skazani na kicz celebrytów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.