O wchodzącym dziś na ekrany filmie „Czarny czwartek” i wydarzeniach, o których opowiada, z reżyserem Antonim Krauze, rozmawia Petar Petrović.
O tym zerwaniu więzi łączących nas z polskością, choćby wypełniającą II RP, znakomicie pisał Ryszard Legutko w „Eseju o duszy polskiej”.
– Po podpisaniu porozumień sierpniowych nagle okazało się, że nie mamy wzorców, że ludzie próbują coś tworzyć od nowa. Dziesięć lat później, kiedy zaczynaliśmy budować III RP, nie zaproponowano, by nawiązać do dwudziestolecia międzywojennego, nie wspomniano, że byli ludzie, którzy tamte czasy pamiętali. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, dlaczego nie korzystaliśmy z doświadczeń ludzi emigracji. Zamiast tego mieliśmy do czynienia z poruszaniem się we mgle. My właściwie dopiero teraz przywracamy pamięć o II Rzeczpospolitej. Przez tyle lat III RP nie pamiętaliśmy choćby o bitwie warszawskiej. Można powiedzieć, że dopiero od 2005 roku sięgnęliśmy do pewnych postaci, wydarzeń, zarówno w filmie, jak i w telewizji. Moim zdaniem wpłynęła na to działalność śp. Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta Warszawy. Coś się wtedy zmieniło w podejściu do naszej historii. Patrząc na to wszystko z dzisiejszej perspektywy jestem przekonany, że odcięcie nas od fundamentów naszej historii było działaniem świadomym.
A czego widz dowie się z Pańskiego filmu?
– Czternaście lat rządów Gomułki doprowadziło do bardzo trudnej ekonomicznie sytuacji. Po podpisaniu, na początku grudnia 1970 roku, porozumienia z RFN w sprawie naszych granic, on musiał się poczuć tak bezkarnie, że tuż przed świętami Bożego Narodzenia zarządzono bardzo wysoką podwyżkę cen. Pamiętam jak dziś, że w prasie podkreślano, że dżem, czyli to, czym się najczęściej żywili najgorzej sytuowani ludzie, mocno zdrożeje, ale za to spadną ceny lokomotyw. To pokazuje, że władza miała nas za głupków. Ludzie powiedzieli więc: „dość”. Na początku były próby porozumienia się z rządzącymi. W Gdańsku stoczniowcy poszli pod komitet wojewódzki partii i próbowali z kimś porozmawiać. Wyszedł do nich drugi sekretarz i zaczął przemówienie od słowa „towarzysze”. A ludzie nie chcieli być tak nazywani. Następnego dnia, kiedy już sprowadzono wojsko i dodatkowe oddziały ZOMO, doszło do krwawego epizodu. Jeden z zomowców rzucił się na małego chłopca, który znalazł się między demonstrantami a jednostkami, i na oczach ludzi właściwie go zabił, stanął mu podobno na szyi. Ludzie tego nie wytrzymali. Podpalono gmach, w którym mieścił się Komitet Wojewódzki partii. Władza musiała się za to zemścić.
I przyszedł 17 grudnia, czarny czwartek...
– Tak, to był najkrwawszy epizod walk w Gdyni. Wezwani do pracy ludzie przyjechali do gdyńskiej stoczni i zostali zaatakowani przez wojsko i milicję. Według oficjalnych danych zginęło 18 osób, ponad 230 znalazło się w szpitalach w stanie bardzo ciężkim, blisko 450 udzielono pomocy ambulatoryjnej, bo szpitale już nie miały wolnych łóżek. Podczas kręcenia tego filmu kontaktowaliśmy się z lekarzami, którzy pracowali w gdyńskich szpitalach. Oni opowiadali, że w ciągu jednego dnia zużyli całe zapasy leków, bandaży, które znajdowały się w szpitalnych zasobach, na wypadek ekstremalnych sytuacji. Gdyby strzelanina trwała dalej, to rannych nie byłoby czym leczyć. Władysław Gomułka tuż po wojnie, kiedy został pierwszym sekretarzem PPR, powiedział zdanie, które mogłoby być mottem całego PRL: „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. Po prostu nie liczono się z ceną utrzymania swojej dominacji.
Co stało się bezpośrednim impulsem do nakręcenia filmu?
– Motywowały mnie przede wszystkim osobiste wspomnienia. Należy pamiętać, że te wydarzenia zostały na dziesięć lat wymazane z pamięci, Wybrzeże było odcięte od reszty Polski przez kilka miesięcy. Kazano nam o tym wszystkim zapomnieć, wszelkie próby uczczenia tych, którzy zginęli, natychmiast przerywano. Uczestnicy buntu byli wyrzucani z pracy, szykanowani. Przypomniano o tym czasie w sierpniu 1980 roku. Przed Stocznią Gdańską ustawiono pomnik ku czci ofiar. Na fali entuzjazmu i zwycięstwa strajku gdańskiego, ten straszny grudzień uległ jednak zatarciu. Później przyszły kolejne dramatyczne wydarzenia, jak choćby wprowadzenie stanu wojennego. Kiedy zaproponowano mi zrobienie filmu, miałem wrażenie, że nie powinienem się zastawiać, że to jest już taka ostatnia ku temu okazja. Minęło już 40 lat od tych wydarzeń. Jeszcze żyją ludzie, którzy w tym uczestniczyli. Nam po prostu nie wolno o tym zapomnieć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.