O wchodzącym dziś na ekrany filmie „Czarny czwartek” i wydarzeniach, o których opowiada, z reżyserem Antonim Krauze, rozmawia Petar Petrović.
Historycy, którzy już oglądali Pański film, są nim zachwyceni. Podkreślają, że udało się Panu oddać tamtą rzeczywistość.
– To nie tylko moja zasługa, ale i moich dwóch scenarzystów Michała Piepki i Mirosława Pruskiego. Jako nastoletni chłopcy byli świadkami tego, co się tam wydarzyło. 17 grudnia pojechali do Gdyni i to, co tam zobaczyli, zapadło im głęboko w pamięć. W lipcu 2009 roku postanowili zrealizować film i zaprosili mnie do współpracy. Zebrali ogromną dokumentację, wybrali bohaterów opowieści – rodzinę Brunona Drywy, który był jednym z tych, którzy zginęli w Gdyni. Zostawił żonę i dzieci. Oni wprowadzili też do scenariusza postacie, które brały udział w tych wydarzeniach i przeżyły. Adam Gotner – otrzymał 6 pocisków w lewą stronę klatki piersiowej i przeżył, żyje do dziś. Wiesław Kasprzycki, w tym czasie był uczniem szkoły zawodowej, został zatrzymany i strasznie pobity. Zomowcy myśleli, że nie żyje i zapewne dzięki temu udało się lekarzom wyciągnąć go z ich rąk. Żyje do dziś, chociaż stwierdzono u niego 85 proc. utraty zdrowia. Mój film to świadectwo żywych ludzi. Wielkim przeżyciem była dla mnie projekcja 16 grudnia, w przeddzień „czarnego czwartku”, która odbywała się w Gdyni. Przybyli na nią bohaterowie tego filmu oraz rodziny tych, którzy zginęli.
Jakie ma Pan wspomnienia związane z tymi wydarzeniami?
– Pamiętam, że zaproszono mnie w styczniu 1971 roku do Gdańska, na spotkanie w klubie studenckim „Żak”. Mieliśmy dyskutować o moim debiutanckim filmie „Monidło”. Miejsce to znajdowało się naprzeciwko spalonego budynku Komitetu Wojewódzkiego partii. Zaproszenie wystosowano do mnie długo przed wydarzeniami i widocznie z ich powodu zapomniano o całej sprawie. W tym czasie Trójmiasto było wciąż odcięte od reszty Polski. Co prawda posprzątano najbardziej widoczne pozostałości po ulicznych walkach, ale pamiętam, że hotel „Monopol” miał powybijane okna, a budynek KW i fasada Dworca Głównego były spalone. Miałem wrażenie, że w powietrzu, poza zapachem spalenizny, czuć było gaz łzawiący. Po przyjeździe do Sopotu i zameldowaniu się w hotelu, pobiegłem do moich znajomych Jana i Teresy Piepków. Opowiedzieli mi o tym, co tam się wydarzyło. Polacy słuchający zagranicznych radiostacji, trochę wiedzieli na ten temat, ale tamto spotkanie było jednak dla mnie szokiem. Brał w nim udział 18 letni-wówczas Mirosław Piepka, który po 40 latach zaproponował mi pracę nad filmem. Oni strasznie przeżywali ten bunt. Chociaż został on ostatecznie złamany, ci ludzie doświadczyli czegoś, co czyniło ich wolnymi. Bez grudnia 1970 roku to, co wydarzyło się 10 lat później, nie byłoby możliwe. Robotnicy byli już lepiej przygotowani, wiedzieli, jak bronić się przed zomowcami i wojskiem. Scenarzyści sięgnęli do zapisu posiedzenia biura politycznego, które odbyło się 17 grudnia, na którym zapadły decyzje o kontynuowaniu represji i strzelaniu do robotników. To były ostatnie dni Gomułki na stanowisku pierwszego sekretarza. Mój film opowiada jednak o tej drugiej stronie, o tych, do których strzelano.
Chociaż postać gen. Jaruzelskiego nie pojawia się w filmie, to nad tą opowieścią unosi się jego duch. To po raz kolejny pokazuje, o jak aktualnych rzeczach rozmawiamy.
– Proces przeciwko gen. Jaruzelskiemu, dotyczący grudnia 1970 roku, trwa już 10 lat, ale ciągle nie zapadł wyrok. Powoli wymierają oskarżeni... Jaruzelski był w tym czasie ministrem obrony narodowej. W sprawie grudnia jego udział jest bezsporny, gdyż to przede wszystkim strzelało wojsko, ZOMO zachowało się strasznie, ale ono przede wszystkim biło. Nie udało mi się namówić scenarzystów do tego, byśmy zrobili jeszcze jedną scenę posiedzenia biura politycznego bez udziału Gomułki, który został odwieziony do szpitala. 19 grudnia, w sobotę, nastąpiła zmiana na stanowisku pierwszego sekretarza, biuro polityczne zatwierdziło Edwarda Gierka. Na tym posiedzeniu wystąpił Jaruzelski i straszył rozwojem protestu, przyspieszając tym samym zmianę na najwyższym stanowisku.
W ciągu dwudziestu lat III RP nie udało się go osądzić za tę i za inne winy...
– To jest dla mnie bardzo bolesne, że gen. Jaruzelski został zaproszony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego na obrady Rady Bezpieczeństwa Narodowego. To miało miejsce tuż przed naszym pokazem w Gdyni. Prezydent Komorowski nie był na nim, ale brał udział w uroczystościach pod pomnikiem ofiar Grudnia 1970 roku. Słowa prezydenta przypominające niesprawiedliwość, jaką jest to, że przez 20 lat III RP, nie ustalono winnych tej tragedii, wywołały buczenie i gwizdy. Nie dziwię się takiej reakcji.
Rozmawiał Pan o tym z tymi, którzy uczestniczyli w tych wydarzeniach?
– Zastanawiam się, czy ci ludzie, którzy robili w tamtych czasach takie okropne rzeczy, nie mają żadnej świadomości tego, że czynili zło? Rozmawiałem z wieloma poszkodowanymi i nie czułem, by byli oni żądni zemsty, im nawet nie chodzi o karę. Wszyscy wiedzą, że ci, którzy decydowali o stosowaniu przemocy, są dzisiaj starymi, schorowanymi ludźmi, więc nie chodzi o to, by ich pakować do więzienia. Dla nich ważne jest, by niezależny sąd powiedział tym ludziom, że są winni. Wracamy więc ponownie do sprawy pamięci. Jak można żyć w takiej schizofrenii? Proszę zwrócić uwagę, że 20 lat trwało odebranie przywilejów emerytalnych komunistycznym mordercom. To jest niepojęte, chodziło przecież tylko o to, żeby zbrodniarzy zrównać z ich ofiarami. To najlepiej mówi o stanie naszego państwa.
Czy planuje Pan kręcenie jeszcze innych filmów dotyczących PRL?
– Chciałbym zrobić film o katastrofie smoleńskiej, ze względu na swój wiek, raczej nie planuję innych przedsięwzięć.
***
Autor jest dziennikarzem Polskiego Radia
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.